O 5:30 rano dnia wczorajszego wkradłam się cichutko na stronę OKE i ukradkiem sprawdziłam swoje wyniki. Trochę się bałam spojrzeć na to, co się pokaże. Ale zdałam, ZDAŁAM! Zdałam nawet dobrze, tak dobrze zdać się nie spodziewałam, nie spodziewałam się takich wyników! Wprawdzie teraz, jak już ochłonęłam, wydają mi się po prostu przyzwoite, a nie wybitne, ale doooobra. Zdałam;).
W sumie... jakie to dziwne. Matura to jest takie wielkie halo, na pierwszy egzamin przychodzi się z takim zamułem, że jak to, niemożliwe że matura to JUŻ. A tu się zwyczajnie siada, otwiera arkusz, i on wygląda tak jak wszystkie te sprawdziany pisane przez 12 lat nauki (dwanaście!). I pisze się to też całkiem zwyczajnie. Tak schodzą te egzaminy, później jest koniec i miesiąc czeka się na wyniki. Wcale się przy tym bezustannie o nich nie myśli, po kilku dniach spędzonych na robieniu wszystkiego i niczego rzeczywistość wydaje się rozmazana. Inni chodzą do szkoły, do pracy, wypełniają te swoje obowiązki, a ja nic... śpię do ósmej... czytam... jeżdżę na rowerze... obserwuję Guzika... patrzę na ptaki... patrzę w niebo... spotkam się z kimś, śmieję się... spotkam się z innym maturzystą i wcale już nie rozmawiamy o maturach, zdążyliśmy o nich zapomnieć. Wyniki? Do wyników jeszcze szmat czasu.
I puch! są wyniki. Sprawdziłam je, siedzę i tępo gapię się w monitor, wszystko to przelatuje mi przez głowę. No tak, teraz mam spokój. I po maturze, matura z głowy. Jaka ulga;).
A że studia potem - to co? To jest znowu jakaś inna rzeczywistość, kiedy to będzie! ;)