sobota, 30 czerwca 2012

19. Wyniki!

O 5:30 rano dnia wczorajszego wkradłam się cichutko na stronę OKE i ukradkiem sprawdziłam swoje wyniki. Trochę się bałam spojrzeć na to, co się pokaże. Ale zdałam, ZDAŁAM! Zdałam nawet dobrze, tak dobrze zdać się nie spodziewałam, nie spodziewałam się takich wyników! Wprawdzie teraz, jak już ochłonęłam, wydają mi się po prostu przyzwoite, a nie wybitne, ale doooobra. Zdałam;).
W sumie... jakie to dziwne. Matura to jest takie wielkie halo, na pierwszy egzamin przychodzi się z takim zamułem, że jak to, niemożliwe że matura to JUŻ. A tu się zwyczajnie siada, otwiera arkusz, i on wygląda tak jak wszystkie te sprawdziany pisane przez 12 lat nauki (dwanaście!). I pisze się to też całkiem zwyczajnie. Tak schodzą te egzaminy, później jest koniec i miesiąc czeka się na wyniki. Wcale się przy tym bezustannie o nich nie myśli, po kilku dniach spędzonych na robieniu wszystkiego i niczego rzeczywistość wydaje się rozmazana. Inni chodzą do szkoły, do pracy, wypełniają te swoje obowiązki, a ja nic... śpię do ósmej... czytam... jeżdżę na rowerze... obserwuję Guzika... patrzę na ptaki... patrzę w niebo... spotkam się z kimś, śmieję się... spotkam się z innym maturzystą i wcale już nie rozmawiamy o maturach, zdążyliśmy o nich zapomnieć. Wyniki? Do wyników jeszcze szmat czasu.
I puch! są wyniki. Sprawdziłam je, siedzę i tępo gapię się w monitor, wszystko to przelatuje mi przez głowę. No tak, teraz mam spokój. I po maturze, matura z głowy. Jaka ulga;).
A że studia potem - to co? To jest znowu jakaś inna rzeczywistość, kiedy to będzie! ;)

środa, 20 czerwca 2012

18. Murakami, oczywiście

Milczysz, i twoje milczenie rozpływa się, rozdrabnia. Zawisa między nami, niewyraźne, ale obecne.
Przyglądam się milczeniu jak chmurze pyłu, z którego coś może się wyodrębnić. Nasłuchuję uważnie. Przyciągam dźwięki do swoich uszu, od ścian odrywają się nawet takie już przebrzmiałe. Cała staję się słuchem i wzrokiem, próbuję przejrzeć na wylot swój pusty pokój, samą siebie, widok za oknem.
Patrzę na ciebie tu obecnego, którego nie można wyczuć. Jesteś jakimś nieznanym mi bytem, nie wiem, kim. Myślę tylko, że gdyby ktoś tu ze mną siedział, tak właśnie by milczał. I ja też przecież milczę. Zdaje mi się, że w takiej gorącej, wibrującej ciszy można dowyobrazić sobie coś, kogoś, można przejść do świata, w którym świecą nad Ziemią dwa księżyce.
"Myślisz, że musisz coś powiedzieć. Lecz nie wiesz co. Słowa umierają w zagłębieniu czasu".

piątek, 8 czerwca 2012

17. "Mistrz Pieśni" - Orson Scott Card

Dzisiaj o pierwszej w nocy skończyłam czytać, zbyt się wciągnęłam żeby odłożyć książkę do doczytania następnego dnia.
Zastanawiam się, jak to jest z Orsonem Scottem Cardem i jego książkami. To powieści fantastyczne, nie jakieś wybitne jak Tolkien, ale po prostu dobrze skonstruowane, przemyślane i wciągające. Jeśli się zacznie czytać, niełatwo jest przerwać. A lektura wywołuje wiele, wiele emocji.
Wczoraj w łóżku zastanawiałam się nad Mistrzem Pieśni. To opowieść o pewnym chłopcu, Słowiku Anssecie, wychowywanym w Domu Pieśni i wysłanym do wielkiego imperatora Mikala, rządzącego niemal całą galaktyką. Ansset ma talent do pieśni, tak jak wszystkie Słowiki - umie śpiewać pieśni mówiące o uczuciach, umie rozmawiać pieśniami, nie potrzebuje do tego słów. Muzyka jest dla niego wszystkim. Jednak Ansset jest najwybitniejszym spośród Słowików, bo w głosie rozmówcy potrafi usłyszeć pieśni rządzące jego osobą, jego największe pragnienia i uczucia; jest w stanie zaśpiewać je słuchaczowi, i w ten sposób je u niego potęgować.
To ogromna moc, wielka władza nad ludźmi. Mistrz Pieśni to historia chłopca przeznaczonego do wielkich rzeczy, obdarzonego wspaniałym i niebezpiecznym talentem, przez wielu kochanym, także i miłością zgubną.
Było mi smutno, bardzo smutno, kiedy skończyłam czytać, natomiast rano się obudziłam i wszystko wydawało mi się płaskie, kiczowate, wcale nie wzruszające. Nie rozumiem tego fenomenu, tak jest ze wszystkimi książkami Carda. Wciągają, poruszają, przyciągają, a potem blakną, odchodzą w zapomnienie albo wydają się banalne, kiczowate czy dziecinne, różnie. Za każdym razem mój stosunek do przeczytanej powieści staje się inny, ale - i to jest dziwne - zawsze, zawsze się zmienia na niekorzyść. Jakim sposobem mogę do tego stopnia zapominać własnych uczuć i wrażeń, negować to co sama odebrałam w taki a nie inny sposób? Co sprawia, że bezustannie odbieram Cardowi należną mu pozycję? To jedyny taki pisarz pośród tych, których czytałam. I nie potrafię pojąć, o co chodzi.

wtorek, 5 czerwca 2012