Jutro mam wesele, na które nie chce mi się iść. Im do wesela bliżej, tym bardziej mi się nie chce. Swego czasu się cieszyłam, ale. Kiedy to było.
Nie powinnam pisać postów po nocach, bo zazwyczaj zaczynam smęcić ni z gruchy, ni z pietruchy. Jakoś chłodno się zrobiło, marzną mi bose stopy, i do pewnego stopnia mi to odpowiada, bo czuję się materialna.
Oglądałam wczoraj jeden z filmów Ghibli, oczywiście któryś już raz. Bo też mi się smętnie robiło. Tak sobie myślę, że nie zdajecie sobie sprawy, jak niedojrzała ciągle jestem. Staram się nie wypuszczać na światło dzienne wszystkich tych histerycznych reakcji, jakie się we mnie zazwyczaj rodzą, nie mówić o swoich uczuciach za wiele. Czasem mi to wychodzi, czasem nie. A kiedy nie, zaczynam pisać na blogu właśnie takie posty.
Nie dzieje się nic, nie stało się nic. Pomyślałam tylko, że może jak na moment ulżę sobie i pozwolę na użalanie nad sobą, to później będę miała spokój na jakiś czas. Takie zaklinanie rzeczywistości. Odprawiam całą masę podobnych rytuałów, próbując przechytrzyć samą siebie. Czasem się udaje, zależy na ile jestem w stanie wmówić sobie jakieś uczucia i myśli.
O, może nawet mogłabym się jakoś nazwać. Zaklinaczka Rzeczywistości. Czarodziejka Nieuświadamianych Możliwości. Mag Manipulacyjny. Może jak się nazwę, będę w tym fachu skuteczniejsza.
piątek, 10 sierpnia 2012
niedziela, 5 sierpnia 2012
22. O tym, jak w końcu wyjechałam w Bieszczady, co mi się takie niesamowite zdawało
Nie mogę się nadziwić i nacieszyć. Nawypisywać.
Byłam w Bieszczadach łącznie razy trzy. Pierwszy, to był obóz harcerski w Skorodnem w 2007. Drugi, to była jazda po brata na jego obóz, w 2010. W sumie nawet się nie liczy, bo wtedy jedynie pooddychałam sobie bieszczadzkim powietrzem.
A teraz był trzeci raz. Też niedługi, ale chodzony, pierwsze moje włóczykijstwo od dawna. Brakowało mi tego, nawet sobie sprawy nie zdawałam, jak bardzo. Jakoś tak się dzieje, że z każdym kolejnym krokiem człowiek staje się coraz lżejszy, coraz pogodniejszy. Jeszcze góry tak godzą z samym sobą. Wróciłam do tego Lublina, w którym żyję od urodzenia i do którego przecież jestem w jakiś sposób przywiązana, ale nie znajduję w sobie tymczasem zrozumienia dla zabieganych ludzi wokół. Mam wrażenie, że za bardzo się przejmują. Przesadzają. Radziłabym im, żeby wybrali się w Bieszczady, o.
To ciekawe, ale nie mam nawet zrozumienia dla własnych niepokończonych spraw. Takie mi się błahe wydają. Wszystko takie się wydaje. Więc chodzę jakby z głową w chmurach. Z głową w górach. Nie mam siły rozmawiać.
Byłam w Bieszczadach łącznie razy trzy. Pierwszy, to był obóz harcerski w Skorodnem w 2007. Drugi, to była jazda po brata na jego obóz, w 2010. W sumie nawet się nie liczy, bo wtedy jedynie pooddychałam sobie bieszczadzkim powietrzem.
A teraz był trzeci raz. Też niedługi, ale chodzony, pierwsze moje włóczykijstwo od dawna. Brakowało mi tego, nawet sobie sprawy nie zdawałam, jak bardzo. Jakoś tak się dzieje, że z każdym kolejnym krokiem człowiek staje się coraz lżejszy, coraz pogodniejszy. Jeszcze góry tak godzą z samym sobą. Wróciłam do tego Lublina, w którym żyję od urodzenia i do którego przecież jestem w jakiś sposób przywiązana, ale nie znajduję w sobie tymczasem zrozumienia dla zabieganych ludzi wokół. Mam wrażenie, że za bardzo się przejmują. Przesadzają. Radziłabym im, żeby wybrali się w Bieszczady, o.
To ciekawe, ale nie mam nawet zrozumienia dla własnych niepokończonych spraw. Takie mi się błahe wydają. Wszystko takie się wydaje. Więc chodzę jakby z głową w chmurach. Z głową w górach. Nie mam siły rozmawiać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)