Mam wrażenie, że ta wiosna jest niezwykle piękna. Wiosna tego roku, coś niesamowitego. Ptaki. Drzewa. Liście. Liście zielone, dużo zielonych liści. Kwiaty (bardzo zasmuciła mnie mama, kiedy ostatnio pytałam, dlaczego nie sadzi wielkich krzewów różanych - powiedziała mi, że nie ma w sprzedaży starych, dużych odmian róż). Wszystko pachnie. Drzewa mają jeszcze tu i ówdzie ostatnie kwiaty, i one jeszcze pachną. Wszystko jak oszalałe żyje.
Może to dlatego, że zima była taka wieczysta tego roku. Ja naprawdę uwierzyłam, że to w końcu nadeszła Jadis i wiosny nie będzie przez 100 lat. I tylko wypatrywałam mówiących bobrów. Czasem mi się zdawało, że zaraz jakiegoś spotkam, tyle śniegu i miejscami prawie-leśna okolica, ale jakoś nie. Żadnego nie widziałam.
Dzisiaj wybrałam się na rowerze w moje ulubione okolice. Lato jest. Pola zielone. Malutkie wróbelki i inne ptaszki też. Ostatnio doszłam do wniosku, że ornitologia jest fajna.
Ach, jaka ta Wiosna! Czy może być miejsce na coś innego? Nie, nie może, u mnie nie może, stwierdzam sama sobie autorytatywnie. Jestem wdzięczna. Jestem szczęśliwa, ilekroć idę. W domu też jestem szczęśliwa. W innych budynkach trochę mniej, ale jednak.
I nic się u mnie nie dzieje. Nic się u mnie nie dzieje od jakiegoś już czasu. Coraz lepsza jestem w niezauważaniu czasu i życiu mimo niego (oczywiście, jest to właściwie udawaniem, że tego czasu nie ma), a konsekwencją jest to, że nic się u mnie nie dzieje. Nic, nic, nic. Nic. Czy ja coś robię? Nie. Niekoniecznie. Czasem - tak, ale niekoniecznie. Jutro idę do izby drukarstwa, i będę metodą tradycyjną składać wiersze. Spłynąć w tym maju mam słowami, takiej daniny żąda ode mnie Sztuka Edytorska. Małe daniny będę jej składać. Po cichu się zastanawiam wciąż, czy aby na pewno jest to moje właściwe miejsce, ale lepszego na razie nie widzę.
Pomimo tego nie robię nic.
Czy nie macie czasem problemów jakichś z podwójnym przeczeniem, jakiego używamy w języku polskim? Przecież właściwie "nie robię nic" oznacza, że z całą pewnością nie zajmuję się niczym - a jednak mówiąc to, coś dokładnie przeciwnego mam na myśli. Ciekawe, jak do tego doszło, że chcąc czemuś zaprzeczyć, musimy przeczyć temu podwójnie, czyli w zasadzie - przeczyć samemu sobie. Nieraz tak mnie to zaprząta, że już w ogóle nie wiem, czego chciałam, a czego nie chciałam.