Ponieważ jestem śpiochem, wypożyczyłam sobie książkę o spaniu (... przypadkiem). Liczenie baranów [klik]. Leży sobie obok łóżka i cierpliwie czeka, bo na razie obchodzę ją szerokim łukiem i czytam inne rzeczy. Trochę się po prostu obawiam literatury popularnonaukowej, wyznać muszę, a przyczyną tego jest pech, bo tylko kilka razy trafiłam na tak ciekawą lekturę, jaką sobie obiecywałam. Zapewne gdybym robiła jak moja mama i zaglądała najpierw do środka książki, by zobaczyć, co się tam dzieje, uniknęłabym rozczarowań, ale doprawdy nie rozumiem, jak można tak sobie psuć niespodziankę. Moja mama sprawdza nawet zakończenia, bo mówi, że nie lubi się denerwować przy lekturze. Widać ile ludzi, tyle sposobów na książki.
Jak widać, staram się znowu pisać. Ale do recenzji nie powrócę, bo przemogłam wreszcie aspołeczność i założyłam konto na portalu lubimy czytać, tym samym znajdując zamiennik starego bloga. Marzy mi się, żeby gdzieś niedaleko mnie istniał całkiem malutki klub książki, w którym lektury krążyłyby z ręki do ręki i odbywałyby się dyskusje. Tymczasem znalazłam bibliotekę, która znajduje się w starym, stuletnim budynku i w której wchodzi się do pokoju z książkami po skrzypiących schodach. Jutro się tam wybiorę. Na rowerze.