Zawsze chce mi się przy niej płakać. Wyobrażam sobie, że ten indianin ma oczy przejrzyste, jak woda.
piątek, 12 grudnia 2014
wtorek, 9 grudnia 2014
niedziela, 7 grudnia 2014
72.
W piątek siedziałam z W w Szklarni i piłam z filiżanki gorącą, gęstą czekoladę (na którą wydałam aż 9 złotych i uważam, że za tą cenę powinnam dostać znacznie więcej tej czekolady). W raczyła się wtedy piwem i mówiła, jak to bywa na spektaklach i jak to czuje, że ma ograniczone możliwości wyborów w życiu przez to, jak została wychowana i jaka się urodziła. Patrzyłam wtedy na sufit, bo to była moja pierwsza wizyta w Szklarni, zatem wszystkie nastroje i wrażenia płynęły do mnie ze ścian i od ludzi, a ja chłonęłam je jak gąbka. Myślałam przy tym, że nie do końca rozumiem W i niekoniecznie podzielam jej poglądy czy spostrzeżenia. Natomiast wszystkie moje uczucia i myśli pochowały się i nie miały ochoty wychodzić. Byłam widzem i słuchaczem.
Nieraz zachwyca mnie to, że ludzie są tacy rozmaici i każdy, z kim rozmawiasz, ma w tym momencie nieco inne priorytety, zupełnie inne marzenia. Nieraz mnie to męczy, gdy szukam w twarzach zrozumienia dla swoich wielkich wydumanych problemów - i nie znajduję. Różnie to bywa. Z tymi ludźmi. Z tym życiem. Z tym wszystkim.
Lubię czasem, raz na jakiś czas, wyjść z kimś gdzieś. Dawno się nie widzieliśmy. Rozmowa. Co słychać. Chciałabym. Nie chcę. Marzy mi się. A co tam u. Dobra ta herbata. Ładnie pachnie ta kawa. Podoba mi się. "Mnożymy się / ucięci / tęsknotami". To niedokładny cytat, z zamglonej pamięci.
środa, 3 grudnia 2014
wtorek, 2 grudnia 2014
70. Życie
Pewnej wiosny urodził się rudy kot, jeden spośród rozlicznego rodzeństwa. Tego nie pamięta.
Wychowywał się jednak tylko z jedną siostrą, która była bura i znacznie bardziej żywiołowa. Tego też nie pamięta.
Gdy podrósł, siostra znalazła nowy dom i Guzik został sam z matką. Tego też już nie pamięta.
Ponieważ Guzik to kotka, zdarzały się i jemu dzieci. Niektóre szybko znikały, i o nich również zapominał. Raz jeden kotek został, rudy jak jego matka, ale wkrótce zaginął. Innym razem został inny syn, także rudy, i trzy pokolenia rodziny mieszkały razem. O poprzednich dzieciach Guzik zapomniał.
Potem ten najmłodszy kot zginął, a śmierć miał ciężką. Dwa pozostałe koty w domu czuły się dziwnie osamotnione. A potem zapomniały.
Żyły sobie dwa koty. Matka i córka, ale te więzi poszły w zapomnienie. Zatem żyły sobie dwie kocice, i żadna już nie mogła mieć dzieci. Starsza kocica rządziła młodszą i w domu panowała hierarchia ważności.
Żył sobie rudy Guzik sam. Matka mu umarła (do niej śmierć też nie przyszła łagodnie). Najpierw Guzik czuł się bardzo samotny, ale z czasem zapomniał, że nie mieszkał sam, i się przyzwyczaił.
Żył sobie w domu rudy Guzik, i przylazła nagle kocia bura przybłęda rodzaju męskiego. Nie dało się go przegonić, zatem trzeba się pogodzić z sytuacją. Ale o przyjaźni nie ma mowy. Guzik przecież był tu pierwszy.
Żyły sobie dwa koty, Guzik i Dzikus. Między nimi chłodna akceptacja. Jesień. Guzik zachorował.
Mija czas. Guzik bardzo chory.
poniedziałek, 1 grudnia 2014
środa, 26 listopada 2014
68. Co przyszło pocztą
Nie mogę się powstrzymać - pochwalę się, co dostałam od postcrosserów. Może zresztą będę wrzucać zdjęcie każdej kartki, która przyszła (i której zdjęcie ktoś wrzucił, bo ja nie mam skanera >.<). Jednak na początek kompilacja:
1. JP-591166, czyli kartka z Japonii:
1. JP-591166, czyli kartka z Japonii:
2. Z USA [US-3012396]:
3. Z Niemiec [DE-3586744]:
4. Z Holandii [NL-2733793]:
5. Z Ukrainy [UA- 1180058]:
6. Z Niemiec [DE-3658989]:
7. Z Rosji [RU-3164896]:
8. Z Japonii [JP-607813]:
9. Z Ukrainy [UA-1195497]:
10. Z USA [US-3093070]:
11. Z Holandii [NL-2768660]:
A w sumie otrzymałam 16 kartek :)
sobota, 8 listopada 2014
niedziela, 2 listopada 2014
66. Postcrossing
Jest takie miejsce, gdzieś w internecie. Adres.
Kraina pocztówek i świat pocztówkarzy.
Radość z niespodzianki. Świat z powrotem tajemniczy i rozległy.
Kraina pocztówek i świat pocztówkarzy.
Radość z niespodzianki. Świat z powrotem tajemniczy i rozległy.
wtorek, 28 października 2014
65. Rozsypanka
Jest mi zupełnie ciężko wejść w studia po wakacjach. To straciło swój cel i jest teraz bezsensowne - tak to rozumiem. Chodzi głęboko we mnie myśl, że wkrótce muszę coś zrobić, gdzieś wyjechać, coś powiedzieć niespodziewanego, w ciszy własnymi dłońmi stworzyć coś, czego jeszcze nigdy nie próbowałam. Potrzebuję, innymi słowy, gwałtownie poczynionej wyrwy w swoim życiu, które zaczyna zjadać samo siebie, ponieważ nie może być tak proste i jednolite, jakbym chciała.
Pytaniem jest, czy się zbiorę na odwagę w końcu. Bo gdy raz wyjdę z (siłą przetrzymywanych w sobie) lat nastoletnich, nie będę mogła już wrócić. I chodzi jeszcze o to, żeby jakoś wytrzymać ten rok, bo został tylko jeden. Doprawdy, tak bym chciała wziąć urlop dziekański.
Jest tyle problemów, że głupio mi się przyznać przed samą sobą. Wszystko rozsypuje się pomału jak domek z kart.
Chodzi też o to, że za bardzo kocham moją rodzinę. Trzeba będzie się od nich oddzielić już wkrótce, chcę tego, a jednocześnie boli mnie tak głęboko w środku.
Wszystko naraz.
piątek, 24 października 2014
64. "Rycerz Kielichów" Jacka Piekary - to nie jest recenzja, jedynie kilka zdań
Jest "Rycerz Kielichów" książką całkiem przyjemną w odbiorze. Moim zdaniem to, jak na polską fantastykę współczesną, jest już osiągnięciem.
Krótkie wprowadzenie w akcję: główny bohater jest pracującym i nieźle zarabiającym singlem. Pewnego poranka, gdy wędruje właśnie, jak i wszyscy inni, do pracy, z jakiegoś zaułka wychyla się ku niemu drobna, szczupła kobieta i cicho mówi, że może dla niego śnić. Główny bohater nie zwraca na to większej uwagi. Jednak nocą ma niezwykle realistyczny sen, w którym leci na smoku. Gdy następnego ranka znów spotyka tę samą kobietę, zatrzymuje się przy niej.
To jest prosta, bardzo prosta książka o przenikających się dwóch światach. Jeden to oczywiście nasz, drugi to takie typowe fantastyczne średniowiecze. Bohater w naszym świecie nie nosi imienia (raczej, bo sobie przynajmniej go nie przypominam), w świecie snów ma jakieś takie... długie i przekombinowane. Brzmiałoby ono nieco dennie i kiczowato, ale - i to jest wielka zaleta całej książki - bohater, zarazem narrator, a za nim autor książki nie bierze swojego tworu zbyt poważnie. Są aluzje do innych utworów, są żartobliwe uwagi. Jest to też niezły wytrych, kiedy narrator wykpiwa się od opisywania scen brutalnych (to jest uogólnienie, nie chcę spoilerować ^^), mówiąc, że bohater jest człowiekiem naszych czasów i woli zapomnieć o podobnych widokach.
Jest parę dziur czy nielogiczności, raz czy dwa nie dowierzam postaciom, gdy dochodzą do wniosków w imię popchnięcia fabuły do przodu, ale to się wybacza. Przez to właśnie, że ta książka nie bierze siebie tak serio, za to często puszcza do nas oko. Czyta się zresztą płynnie i szybko. Nieźle.
piątek, 10 października 2014
63. A Dorio ad Phrygium. Z Norwida cytaty
"[...]
.... lecz nie rzeknę nic - bo mi jest smętno.
[...]"
Jak, gdy osobie stojącej na ganku
Daleki księżyc wpląta śię we włosy
[...]
.... lecz nie rzeknę nic - bo mi jest smętno.
[...]"
wtorek, 30 września 2014
62. Wojna
Choroba zaatakowała niespodziewanie. Nie tak szybko, nie od razu się to zaczęło, nie: początki były skromne i wyglądało na to, że wroga można z łatwością odeprzeć. Środki zaradcze, kontratak, siły sprzymierzone tabletek i proszków do rozpuszczenia w szklance gorącej wody. Nie takie to jednak proste. Wkrótce nastąpiło główne natarcie, armie zimnych dreszczy przechodziły po ciele, z dwóch stron w potrzask wzięta została głowa, jak w imadło zatrzaśnięta. Gdy legł bohater, oponent rozpoczął inwazję. Oto przełęcz gardła została poraniona i zasypana głazami, przez co wydała się jakby zapuchnięta. Oto tajne drogi w jaskiniach nosowych zatkane zostały szczelnie.
I choć się bronię jak mogę, podgrzewam temperaturę pod kołdrami i kocami, kolejne oddziały leków maszerują zdecydowanie, wróg mój jest silny i uparty. Gdy odzyskałam panowanie nad gardłem, utraciłam tereny nosowe. Zwycięstwo wciąż waży się na szali, ale nie tracę ducha. Ja będę triumfatorem!
środa, 10 września 2014
61. The Fisher Tale
He's a blue-eyed man
The perfect body with perfect hands
Are you beautiful now
Are you beautiful now
It's a nine bedroom home
The rolls get parked, the pools never cold
Are you wealthy now
Are you wealthy
The cover of a magazine
On Oscar night you thank the team
Are you famous now
Are you famous now
The fate of the world in your hands
Your victory speech of a promised land
Are you powerful now
Are you powerful now
Oooooh
Oooooh
Are you happy now
Are you happy now
The perfect body with perfect hands
Are you beautiful now
Are you beautiful now
It's a nine bedroom home
The rolls get parked, the pools never cold
Are you wealthy now
Are you wealthy
The cover of a magazine
On Oscar night you thank the team
Are you famous now
Are you famous now
The fate of the world in your hands
Your victory speech of a promised land
Are you powerful now
Are you powerful now
Oooooh
Oooooh
Are you happy now
Are you happy now
wtorek, 9 września 2014
60. Nigdy, nigdy mnie nie złapiecie
Kolejny już raz popadłam w szpony obsesji. Obsesji znacznie atrakcyjniejszej i piękniejszej od tej tam Rzeczywistości, która mi zagląda przez okno do pokoju i usiłuje namówić do wyjścia z domu. O nie, nie tym razem. Znaczniej lepiej się bawię bez ciebie, Rzeczywistość[cio]!
Gdybym się chciała pozbyć obsesji, mogę to zrobić tylko jednym sposobem: przepracować ją. Na razie jednak nie chcę się pozbawiać obsesji. Problem w tym, że ona i tak niedługo odejdzie, bo przecież weszła mi na mózg, na duszę, siedzi tam i cały świat zasłania tak, że czy chcę, czy nie chcę - myślę o niej. I tym sposobem i tak ją wkrótce przepracuję.
A wtedy czeka mnie powrót do Rzeczywistości. Tej szarej i nieciekawej, takiej pozbawionej baśni, trwałości i niezmienności. Tej paskudnej, w której wszyscy boją się wojny, gdzieś już się ludzie zabijają, a w tym wszystkim ja niebawem wracam na uczelnię i przed tym powrotem muszę przygotować jakiś materiał na seminarium, bo będę musiała przedstawić swoje postępy po wakacjach.
Marzy mi się ucieczka. Kiedyś odejdę stąd. Nie wiem jeszcze, czy wniknę do książki, czy wsiąknę w piosenkę, czy też zwyczajnie przejdę przez skośny sufit nad moim łóżkiem do tej drugiej warstwy świata, do której przejście ukryte jest właśnie w moim pokoju. Głęboko w to wierzę.
Ten post miał wyglądać nieco inaczej, ale zniosło mnie w trakcie pisania.
16:16. To on, to on się zbliża.
środa, 3 września 2014
59. Jak zła może być książka?
Właśnie - jak zła? Czytam teraz takie oto dziwo: "Przeminęło z czasem". Tak, sam tytuł daje dużo do zrozumienia. Okładka zresztą tak samo. A mimo to - ciągle czytam.
Już mniejsza, jakim sposobem to cudo wpadło w moje ręce. Czytam ciągle, bo nie mogę przestać. Jeśli przerwę, nie da mi to spokoju - a ja bardzo chcę o tym później zapomnieć.
Podstawowe pytanie brzmi: KTO TO WYDAŁ?!
Co my tu mamy: główną bohaterką jest niejaka Mazarine. Istota tak piękna, że nie ma piękniejszej. Prócz tego dobra, wrażliwa i niezwykle utalentowana plastycznie. Miejsce drugiego głównego bohatera natomiast bezwarunkowo zajmują stopy Mazarine. O tym będzie później.
Jestem w połowie tego dzieła, stąd zapewne nie znam jeszcze wszystkich postaci dramatu. Dotąd ukazali się: stary ciałem, lecz młody duchem Wybitny Malarz Cadiz, jego równie wybitna (aczkolwiek zajmująca się fotografią, nie malarstwem, co od razu plasuje ją niżej w skali genialności) żona Sara, ich syn Pascal oraz niejaki antykwariusz. Antykwariusz jest bardzo antykwariuszowy, co wystarcza za cały jego opis.
Wybitny Malarz ma kryzys, na który lekarstwem jest Mazarine. Łączy ich pożądanie silne, lecz niespełnione, co zwłaszcza obrazuje ten oto cytat, roboczo zatytułowany przeze mnie Sceną Wszechwiedzącego Narratora:
-Nie mogę! - krzyknął.
Nie mógł.
Syn Pascal również jest bardzo zakochany we wspaniałej Mazarine, ale jeszcze nie wie, że Mazarine kocha się w jego ojcu. A Mazarine jeszcze nie wie, że Pascal to syn Cadiza. A Cadiz jeszcze nie wie, że Mazarine spotyka się z jego synem. A żona Cadiza to już w ogóle nic nie wie. Taki romantyczny suspens.
Co do samej Mazarine: chodzi ona wciąż na bosaka, bowiem jak raz spróbowała latem, to uznała, że już nigdy nie nałoży butów, bo "jej stopy nie zniosłyby okrycia". Zresztą taka jest zdrowa i naturalna, że od razu śnieg jej nic nie robi, bo już jesienią jej stopy przystosowały się do chłodów. Raz tylko zachorowała.
Stopy Mazarine, jak już wspomniałam, są w ogóle bardzo istotne. Wybitny Malarz Cadiz ma na ich punkcie obsesję, gdyż sam nigdy nie umiał malować stóp, czego nie zauważył żaden krytyk czy inny znawca sztuki za wyjątkiem jednej bystrej Mazarine. O tym, że jej stopy będą takie ważne, dowiadujemy się już pod koniec pierwszego rozdziału:
Cadiz nie mógł oderwać wzroku od bosych stóp Mazarine. Kropelka krwi widoczna na palcu podkreślała jeszcze ich biel. Były doskonałe, pięknie zarysowane, niemal o boskich kształtach. Nigdy w życiu nie widział tak delikatnych stóp. Wyglądały jak dwa stylizowane skrzydła. Nagle ożyło w nim jakieś tłumione od lat uczucie. Czyżby stopy jego nowej uczennicy niespodziewanie obudziły go do życia?
Aby zakończyć charakterystykę bohaterów, dodam jeszcze, że każdy z nich jest też poetą. Ich dialogi przeplatane są rozbudowanymi metaforami i innymi takimi wizjami, nieraz bez związku z tematem, ale kto by się w końcu przejmował jakąś logiką wypowiedzi czy też chciał odpowiadać na pytanie, kiedy można improwizować "Dziady" na wolnym, nie?
Jednak "Przeminęło z czasem" to nie tylko wspaniałe płomienne romanse oraz zalety Mazarine, o nie... Wyobraźcie sobie, że ta niezrównana powieść ma też wątek fabularny! I to niemal na miarę Dana Browna...
Otóż Mazarine, która jest smutną, melancholijną i wrażliwą sierotą, która nikogo nie ma na świecie i w ogóle to matka jej nawet nie kochała (dygresja: jedną z największych zagadek jest źródło utrzymania Mazarine - wiem tylko, że jest uboga i dlatego ma mało ubrań, ale skąd już ma te pieniądze, co je ma, to nie wiadomo; nie dopatrzyłam się jeszcze jakiejkolwiek wzmianki o pracy), ta Mazarine w swoim tajemniczym domu, ciemnym i pachnącym lawendą, trzyma ciało niejakiej Świętej, zwanej też Sienną. Święta nie żyje już całe wieki, ale na wzór Śnieżki zamknięta została w kryształowej trumnie i jej ciało się nie psuje. Teraz pomału okazuje się, że Święta jest powiązana z jakimś średniowiecznym kultem, który przetrwał do naszych czasów. Członkowie tej sekty mają lamerskie pozdrowienie oraz bliżej nieokreślone wierzenia, które wiążą się z miłością, zwłaszcza niespełnioną (dziewice bardzo w cenie; dodajmy, że Mazarine jest oczywiście dziewicą, co wszyscy mężczyźni odgadują po jednym spojrzeniu na jej twarz), oraz sztuką. A przez sztukę rozumiemy malarstwo.
Jeszcze jedno jest ciekawe: z Mazarine promieniuje niezwykła energia. Nie wiem, czy wyczuwają ją tylko mężczyźni, czy kobiety też, z tej prostej racji, że Mazarine nie zna żadnej kobiety. W ogóle to już zostało jasno zasugerowane, że nasza wspaniała i piękna główna bohaterka może być wcieleniem Świętej.
Jeśli to wszystko nie zdołało zachęcić nikogo, to dodam, że prócz poetycznych dialogów i sugerowanej przez autorkę tajemnicy książka oferuje czytelnikom tak niesamowite sceny, jak tarzanie się nago w farbie. Rozkosz. Przynajmniej według Mazarine.
Okładka odważnie informuje mnie, że to dzieło sztuki stworzyła jakaś autorka innego bestsellera... ostatnie słowo jest tu kluczowe...
Tym razem bez ilustracji do posta. Nie posiadam niczego w swych zbiorach, co zasługiwałoby na umieszczenie pod taką treścią.
piątek, 29 sierpnia 2014
58. Doprawdy nie wiem
Co robiłam przez cztery dni praktyk: rewoltę przeciwko sobie. Nie lubię dzwonić - musiałam dzwonić bardzo dużo. Nie umiem być dociekliwa i nie jestem dominująca - musiałam dominować rozmówców i wyciągać z nich informacje niezależnie od tego, czy byli uprzejmi, czy nie. Napisałam artykuł i wprowadziłam korekty od redaktora naczelnego. Kazał mi usunąć z tekstu wszystkie średniki i stosować prostsze słownictwo. Tak się pisze artykuły. Wszystko we mnie krzyczało, że ja tak nie chcę, ale co z tego. Teraz tym większą mam chęć nie czytać gazet, skoro kieruje się je do półgłówków.
Nie będę dziennikarzem. Nie chcę być dziennikarzem. Napisałam artykuł i zostałam za niego pochwalona. Prawdopodobnie pójdzie do druku, prawdopodobnie w poniedziałek. Boję się tego i mam nadzieję, że to nie nastąpi. Irracjonalnie obawiam się pretensji od czytelników.
Książki, książki, gdzie jesteście? Czemu mnie opuściłyście?
To są przyjemne praktyki. Ludzie w redakcji są przyjaźni. Ale ja nie mogę być dziennikarzem. To wszystko. Aż tyle. Trudne doświadczenie, trudniejsze niż się spodziewałam.
Dzisiaj po odprawie powiedziałam, że chciałam wyjechać wcześniej. Redaktor skinął głową, a ja czym prędzej wyszłam z budynku. Nie, nie było za mną eksplozji. Wszystko wydarzyło się cicho i żaden z przechodniów nie zauważył, że M właśnie toczy ostatnie walki z rzeczywistością.
niedziela, 24 sierpnia 2014
57. O czekających mnie praktykach - próbie dorosłości
Jutro zaczynam praktyki. Koniec końców, nie dzięki samej sobie, wylądowałam w "Kurierze Lubelskim". Tydzień temu odbyłam z redaktorem naczelnym rozmowę; starałam się przy tym być osobą ambitną i zainteresowaną. Z przekonaniem oświadczyłam, że chcę odbyć praktyki czynne, gdyż chcę się czegoś nauczyć. I zostałam, jak rozumiem, potraktowana poważnie.
Redaktor rozwinął przede mną swoją teorię, według której aby móc swobodnie i dobrze pracować nad czyimś tekstem, trzeba samemu umieć pisać teksty. Dlatego też moim pierwszym zadaniem ma być napisanie artykułu. Z jednej strony jestem tym podekscytowana i cieszę się na wyzwanie - rzadkość u mnie, jako że ze mnie człowiek spokojny i nielubiący rywalizacji. Z drugiej jednak strony kryje się głębiej obawa, że nie podołam, że nie chcę. Wkrótce się okaże, jak będzie.
Jakaś jest też we mnie przekora. Nie ośmieliłam się - i nie ośmielę - powiedzieć głośno, że w gruncie rzeczy nie interesuje mnie wydawnictwo ciągłe, interesuje mnie wydawnictwo zwarte. Nie czytam gazet, czytam książki. Nie interesuję się światem rzeczywistym, interesuję się światami fantastycznymi i zmyślonymi. Co ja robię w redakcji dziennika?
Ale staram się szukać w tym sensu, jakiejś prawidłowości, która pozwoli mi przebić się przez to, co przede mną. Może więc chodzi w końcu o to, żebym wychyliła nos ze swojej bezpiecznej strefy marzeń i nauczyła się stawiać czoło światu, dopóki jeszcze nie jestem do tego gwałtownie, siłą zmuszana?
Dużo w tym tekście powtórzeń i nieładnych, chropowatych konstrukcji. Nie mogę jednak ich poprawić, słowa dziś pracują na moją niekorzyść. Mam nadzieję, że jutro pójdzie mi z nimi lepiej.
...mam nadzieję. |
wtorek, 5 sierpnia 2014
56. "Szept serca"
[Cytat:]
"Wróciłaś do mnie. Wybacz, że się zestarzałem - nie wiedziałem, że powrócisz".
"Wróciłaś do mnie. Wybacz, że się zestarzałem - nie wiedziałem, że powrócisz".
55. O M, która bała się podróży
W pewnym Domu Pod Dębem mieszkała sobie M, mała duchem i duża gabarytami. Ta oto M jakoś nie mogła utrzymać w swych wiotkich dłoniach siwych nici czasu. Bezustannie je gdzieś gubiła. Czasem zresztą wcale a wcale jej to nie przeszkadzało. Za to innym razem popadała w ciszę i wychodziła ze świata, by trochę popłakać suchymi oczami w swoim pokoju.
"Och M, ty taka i owaka, czemu tak upuszczasz te nici i wszystko cię mija w biegu, a ty tkwisz wciąż w tym samym miejscu? Lat ci nie przybywa i lat ci nie ubywa, zatrzymałaś się na dziewiętnastu. Przyjaciół ci też nie przybywa i nie ubywa. Kot ci jeden przybył, ale koty same przybywają i odbywają, jak im się zechce, żadna w tym twoja zasługa. Nawet wspomnień masz tyle samo!" Tak krzyczała do siebie M, tak sobie tłumaczyła, gdy siedziała poza światem w swym pokoju.
Bo i faktycznie M się zatrzymała. Zawsze chciała, takie miała nierealne marzenie (jedno z kilku podobnych), trwać w jednym momencie. Nierealne marzenia mają jednak to do siebie, że często okazują się być pułapkami, co też zresztą stało się i w tym przypadku. M może częściowo udało się zatrzymać w jednym momencie, ale świat nie raczył zatrzymać się razem z M, więc wyszło jak wyszło.
A nici czasu odlatują na wietrze. Razem z nimi odlatują przyjaciele (nieliczni) M, i została w końcu ona sama w mieście, gdzie podobno inspiracja (ale do czego?) kryje się na każdym kroku. I nikomu się M nie zwierzała jak tylko kwiatkowi, który z wrażenia nie mógł przestać kwitnąć. Jak tu się zwierzać z takich nierealnych rzeczy?
I spojrzał z wysokości swego pragmatyzmu grzmiący ojciec B na małą M, która sobie cicho wegetowała pod jego opieką, i coś do niego dojść musiało, bo zaproponował podróż. M jeszcze nigdy nie jechała tak całkiem sama w samotne nieznane, zatem, choć pomysł jej się spodobał, przestraszyła się go. I tak trwa sobie w tym przestraszeniu, w swoim kolejnym momencie (bardzo przewrotnie się spełnia to jej marzenie), a nici czasu lecą, lecą...
czwartek, 24 lipca 2014
54. Serwus
Lato ucieka. Odwiedzam biblioteki, czytam, gram w simsy. Wciąż nie udało mi się załatwić praktyk, czekam na odpowiedź od wydawnictwa Gaudium. Wczoraj wreszcie było troszkę chłodniej, więc wyruszyłam rowerem poza ulicę. Pierwszy raz w tym roku, wstyd się przyznać.
Przede mną dwóch starszych panów na rowerach skręciło w uliczkę, którą nigdy dotąd nie jechałam. Ruszyłam za nimi; wkrótce uliczka zamieniła się w ścieżkę, a ścieżka zaraz skończyła się uroczymi niskimi schodkami, przy których rosły mirabelki i pachniało. Sprowadziłam rower po schodkach i ujrzałam przed sobą tory kolejowe. Starsi panowie, już po drugiej stronie, otwierali czerwoną furtkę w żywopłocie. I żadnej innej drogi za torami nie było. Zebrałam więc całą śmiałość i zapytałam, czy mogłabym jakoś przejechać na drugą stronę, pod las. Okazało się, że czerwona furtka prowadzi do ogródków działkowych. Dziadkowie postanowili przeprowadzić mnie na drugą stronę.
Na uliczce-trawniku między działkami jednak tylne koło mego roweru odmówiło posłuszeństwa. Trzech starszych panów, którzy zawsze mają przy sobie zestaw kluczy i małe obcęgi, naprawiło mój rower w pięć minut. Serce mi topniało z wdzięczności i ze wstydu zarazem. Wspaniale jest spotkać na swojej drodze uczynnych, serdecznych ludzi. Niezbyt przyjemnie jest być zupełnie niezaradnym.
Pojechałam dalej cichymi, wąskimi drogami pomiędzy domki. Na obrzeżach drogi rosną drzewa, brzoza w wietrze pochyla nade mną swe wiotkie gałązki, pies biegnie środkiem drogi, blisko lasu tuż przy asfalcie stoi drewniana ławka. Kocham Polskę.
środa, 25 czerwca 2014
53. Wakacje
Nareszcie czuję, że lato! Tak szkoda, że czerwiec z powodu sesji poszedł na zmarnowanie, to przecież chyba najwspanialszy miesiąc w roku.
Znowu to samo - jest tyle możliwości, że nie wiem, co ze sobą zrobić. Na razie cieszę się tym, że mogę długo spać i jeszcze dłużej czytać książki w łóżku. Nie wisi nade mną żaden obowiązek.
WAKACJE!
piątek, 20 czerwca 2014
52. Two thousand miles away
Teraz jestem właściwie zmęczona snami. Snami i marzeniami. Nad ranem, w stanie półsnu, jeszcze pojawiają się te fantastycznie silne uczucia, ale zaraz blakną i myślę, że były głupie. Bezsensowne.
Został jeszcze jeden egzamin. Jestem niezdolna do nauki, nie mogę jej już znieść. Czekam całą sobą na koniec sesji i poza ten koniec nie wybiegam myślami. Bo nie ma dalszego ciągu. Nie chcę dalszego ciągu. Nic nie chcę. Nie marzę. Moje życie składa się z marzeń i oczekiwań, więc gdy już nie marzę i nie oczekuję, tak naprawdę jestem wolna całkowicie (w tym ponurym sensie). Ku niczemu nie ciążę. Do niczego nie dążę. Na niczym mi nie zależy. Nic nie czuję i czuć nie pragnę.
Czasem przychodzi do mnie ten nastrój. Jeszcze mi się nigdy nie udało tak go opisać, by stał się dla innych zrozumiały.
Zniknięcie Wenus. Odejście. Wyjście poza. Krajobraz na tym obrazie wygląda jak z baśni. Arabskiej, w której jest wolność i tajemnica, a także niezwykłe bogactwo słów, myśli i uczuć.
Kojarzy mi się to też z Kalormenem jakby. Że, wiecie, takie wzgórza miał za oknem Szasta, gdy postanowił uciec i zobaczyć w końcu, co może się kryć za horyzontem. Bo, rozumiecie, nie wiedział. Zazdroszczę mu tego, że nie wiedział i że jeszcze mógł ot tak ruszyć w zupełnie nieznane. Nie mogę się pogodzić z tym, że świat został zbadany, zmierzony i zważony. Nawet nie da się wierzyć, że gdzieś żyją Lotofagowie, Gryfy, Sfinksy czy inne liliputy.
niedziela, 1 czerwca 2014
51. Come Back Home
Przejedliśmy się wszyscy obiadem, mój zrudziały człekokształtny gość śpi teraz na moim łóżku. Zabawne.
Jestem w apogeum odrzutu studiowego. Będę musiała zaprosić do mego świętego domu kolejną niemal obcą osobę z uczelni. Czuję przymus, który nade mną wisi. Nie chcę. Nie lubię. Muszę. Nie cierpię.
No dobra, czy naprawdę, droga M, praca w wydawnictwie to taki cel możliwie najbliższy bycia książką?
A w prezencie dostałam następnego KJ, takiego pięknego i handmade, i życzenia na zszytych kartkach. Oddzielnie zapakowane bransoletki i wstążka. I jeszcze zakładka z tego papieru czerpanego, który sama kiedyś dla ciebie wybrałam. Pantha rei.
Z zabawnych rozważań - Rett Butler jest jednak bliższy rzeczywistości niż Tarzan, a obaj są bardzo męscy. Mój zrudziały gość się zbudził niestety i teraz zagląda mi z lewej strony w monitor. Dean Winchester z Supernaturala ma jednak 185 cm wzrostu, zatem nie jest niższy ode mnie, tak jak się tego obawiałam początkowo.
wtorek, 20 maja 2014
50. Porządki
Jestem z siebie naprawdę dumna, tak mi się ten szablon podoba. I co z tego, że powinnam teraz zajmować się czymś innym. Studia nie zając :)
wtorek, 22 kwietnia 2014
49. Jeżyn kosz na pociechę
Noszę w sobie niepokonane lato. Jakkolwiek lubię wszystkie pory roku, u progu lata wstępują we mnie wielkie siły i mam w sobie bardzo dużo nadziei. Komu, komu, bo idę do domu...
Te wszystkie młode liście na drzewach. Na osiedlu U. posadzone są drzewka o ciemnych, być może bordowych listkach; one teraz zakwitły na różowo. Nad nami wszystkimi zwiesza się kopuła błękitu, która jest absurdalna i piękna. Siedzimy we dwie z torbami pełnymi Nowych Szat Króla, trzy limonki dosiadły się jak dobry sąsiad. Jeszcze ta ławka jest w cieniu, jeszcze jest przedpołudnie, jeszcze powietrze czyste i światło słońca młode. Ja bym tak chciała trwać.
Rozmyślam o wielkim darze przyjaźni. Jak dobre jest to, co mnie spotyka - czym ja się wywdzięczę? I - komu?
Jeszcze jak wczoraj: też było słońce i błękit nad nami, a wiatr rozwiewał sukienki. Poszłyśmy na wyprawę odkrywczą - na skróty - i nie zmoczyłyśmy butów.
Nadzieja we mnie podpowiada, że teraz będzie coś dobrego, coś dobrego się wydarzy. Nie wierzę w to, ale to nic, bo czuję się ciągle jeszcze wspaniale.
poniedziałek, 7 kwietnia 2014
48. Dziś dusza mi śpiewa
Z rekolekcji wracałam w mieszanym nastroju, spokojna Bogiem i niespokojna ludźmi (bo sknociłam i wszystko wskazuje na to, że nie zauważyłam kolejki do konfesjonału, a z jakiegoś powodu nikt mnie nie zatrzymał ani nie zwrócił mi uwagi...).
Ciężko tak, kiedy się bardzo chce wykazać jakoś, że to niespecjalnie, kiedy się chce naprawić, a nie ma jak. Tak mi z tym było niewygodnie, że nie cieszyłam się tak bardzo, jak powinnam, że Pan Jezus odpuścił mi taki paskudny grzech, i rozgrzeszenie usłyszałam takie wspaniałe, że mi się płakać zachciało. Zdaje mi się, że w ogóle w mszy wiele słów skierowanych było do mnie i moich małych problemów, co jest cudowne, choć nie wiem, czy podobne myślenie nie świadczy o jakiejś megalomanii.
Na dworze było ciemno i od rzeki szedł wiotki Chłód. Kwitną drzewa, mirabelki i wiśnie, a może i jakieś inne, ale nie wiem, jakie. Jedno było już w apogeum kwitnienia, drobne białe kwiatki zlewały się w jedno światło. Drzewo stało, świeciło czystością, takie dumne i tajemnicze. Pachniało. Zbliżyłam się trochę, ale nie otworzyły się przede mną żadne drzwi i zapach nigdzie mnie nie zaprowadził. Uszczknęłam kilka gałązek, by zapach zanieść do domu i mieć go swoim choć na krótko. Ukłoniłam się na pożegnanie. Jutro też będę przechodzić tamtędy. Więcej drzew po drodze będzie takich świecących.
niedziela, 9 marca 2014
47. Zamek
Była dziś taka chwila, że wyszłam przed dom zebrać pranie, i ujrzałam nad sobą niezmierzony błękit, co nie ma końca. Przeszedł przeze mnie ten szczególny moment: podmuch na nadgarstku, słońce na powiece, piach pod butem.
poniedziałek, 27 stycznia 2014
46. O czymś zimowym
Naszła mnie chęć zrobienia czegoś niezwykłego i pięknego. Ale jest już za późno, bym się ruszyła w tymże celu, zatem przyszłam coś napisać. Szukam w głowie niedokończonej opowieści, ale ciężko tam o takie rzeczy już od dawna. To smutne.
Jest zima za oknem, niech będzie zima w opowieści. Białe drzewa. Oszronione i obsypane śniegiem, zaśnieżony świat. Cisza. Powietrze. Biała mgła, w której toną ludzie. A nad tymi ludźmi niech stoją góry. Białe teraz. Las na nich, ten zaśnieżony właśnie. Może jakieś zwierzęta chodzą za jedzeniem? Nie widać ich.
Więc w tej ciszy, żywej aż, jest gdzieś kryjówka. W kryjówce mieszka teraz ktoś stary. Ktoś, kto dużo wie i nic nie musi na pozór, i w ogóle to nie wiadomo, z czego żyje ani jak żyje. Może do kryjówki można by dojść po śladach w śniegu, ale wiatr je ciągle zawiewa. Zimny, bardzo zimny wiatr.
Jest to coś jak koniec świata. Bo nikt o tym nie wie. Lub prawie nikt. To, o czym się głośno nie mówi, przestaje istnieć całkiem lub istnieje już tylko połowicznie.
Kto to jest, ten ktoś stary? O czym wie? Może wie coś o innych miejscach, które istnieją tak samo połowicznie bądź wcale, jak sama kryjówka tego kogoś. Może w jego świecie pisze się: Zima, i wymawia się to inaczej niż: zima. Może to jest znacząca różnica.
Co, jeśli w tej białej mgle kryje się ścieżka? Prowadzi gdzieś między górami. Tam widać kogoś skurczonego wiekiem, kto jednak uparcie idzie przed siebie.
[bardzo niedokończone]
Subskrybuj:
Posty (Atom)