Noszę w sobie niepokonane lato. Jakkolwiek lubię wszystkie pory roku, u progu lata wstępują we mnie wielkie siły i mam w sobie bardzo dużo nadziei. Komu, komu, bo idę do domu...
Te wszystkie młode liście na drzewach. Na osiedlu U. posadzone są drzewka o ciemnych, być może bordowych listkach; one teraz zakwitły na różowo. Nad nami wszystkimi zwiesza się kopuła błękitu, która jest absurdalna i piękna. Siedzimy we dwie z torbami pełnymi Nowych Szat Króla, trzy limonki dosiadły się jak dobry sąsiad. Jeszcze ta ławka jest w cieniu, jeszcze jest przedpołudnie, jeszcze powietrze czyste i światło słońca młode. Ja bym tak chciała trwać.
Rozmyślam o wielkim darze przyjaźni. Jak dobre jest to, co mnie spotyka - czym ja się wywdzięczę? I - komu?
Jeszcze jak wczoraj: też było słońce i błękit nad nami, a wiatr rozwiewał sukienki. Poszłyśmy na wyprawę odkrywczą - na skróty - i nie zmoczyłyśmy butów.
Nadzieja we mnie podpowiada, że teraz będzie coś dobrego, coś dobrego się wydarzy. Nie wierzę w to, ale to nic, bo czuję się ciągle jeszcze wspaniale.