wtorek, 22 kwietnia 2014

49. Jeżyn kosz na pociechę

Noszę w sobie niepokonane lato. Jakkolwiek lubię wszystkie pory roku, u progu lata wstępują we mnie wielkie siły i mam w sobie bardzo dużo nadziei. Komu, komu, bo idę do domu...
Te wszystkie młode liście na drzewach. Na osiedlu U. posadzone są drzewka o ciemnych, być może bordowych listkach; one teraz zakwitły na różowo. Nad nami wszystkimi zwiesza się kopuła błękitu, która jest absurdalna i piękna. Siedzimy we dwie z torbami pełnymi Nowych Szat Króla, trzy limonki dosiadły się jak dobry sąsiad. Jeszcze ta ławka jest w cieniu, jeszcze jest przedpołudnie, jeszcze powietrze czyste i światło słońca młode. Ja bym tak chciała trwać.
Rozmyślam o wielkim darze przyjaźni. Jak dobre jest to, co mnie spotyka - czym ja się wywdzięczę? I - komu?
Jeszcze jak wczoraj: też było słońce i błękit nad nami, a wiatr rozwiewał sukienki. Poszłyśmy na wyprawę odkrywczą - na skróty - i nie zmoczyłyśmy butów.
Nadzieja we mnie podpowiada, że teraz będzie coś dobrego, coś dobrego się wydarzy. Nie wierzę w to, ale to nic, bo czuję się ciągle jeszcze wspaniale.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

48. Dziś dusza mi śpiewa

Z rekolekcji wracałam w mieszanym nastroju, spokojna Bogiem i niespokojna ludźmi (bo sknociłam i wszystko wskazuje na to, że nie zauważyłam kolejki do konfesjonału, a z jakiegoś powodu nikt mnie nie zatrzymał ani nie zwrócił mi uwagi...).
Ciężko tak, kiedy się bardzo chce wykazać jakoś, że to niespecjalnie, kiedy się chce naprawić, a nie ma jak. Tak mi z tym było niewygodnie, że nie cieszyłam się tak bardzo, jak powinnam, że Pan Jezus odpuścił mi taki paskudny grzech, i rozgrzeszenie usłyszałam takie wspaniałe, że mi się płakać zachciało. Zdaje mi się, że w ogóle w mszy wiele słów skierowanych było do mnie i moich małych problemów, co jest cudowne, choć nie wiem, czy podobne myślenie nie świadczy o jakiejś megalomanii.
Na dworze było ciemno i od rzeki szedł wiotki Chłód. Kwitną drzewa, mirabelki i wiśnie, a może i jakieś inne, ale nie wiem, jakie. Jedno było już w apogeum kwitnienia, drobne białe kwiatki zlewały się w jedno światło. Drzewo stało, świeciło czystością, takie dumne i tajemnicze. Pachniało. Zbliżyłam się trochę, ale nie otworzyły się przede mną żadne drzwi i zapach nigdzie mnie nie zaprowadził. Uszczknęłam kilka gałązek, by zapach zanieść do domu i mieć go swoim choć na krótko. Ukłoniłam się na pożegnanie. Jutro też będę przechodzić tamtędy. Więcej drzew po drodze będzie takich świecących.