Co robiłam przez cztery dni praktyk: rewoltę przeciwko sobie. Nie lubię dzwonić - musiałam dzwonić bardzo dużo. Nie umiem być dociekliwa i nie jestem dominująca - musiałam dominować rozmówców i wyciągać z nich informacje niezależnie od tego, czy byli uprzejmi, czy nie. Napisałam artykuł i wprowadziłam korekty od redaktora naczelnego. Kazał mi usunąć z tekstu wszystkie średniki i stosować prostsze słownictwo. Tak się pisze artykuły. Wszystko we mnie krzyczało, że ja tak nie chcę, ale co z tego. Teraz tym większą mam chęć nie czytać gazet, skoro kieruje się je do półgłówków.
Nie będę dziennikarzem. Nie chcę być dziennikarzem. Napisałam artykuł i zostałam za niego pochwalona. Prawdopodobnie pójdzie do druku, prawdopodobnie w poniedziałek. Boję się tego i mam nadzieję, że to nie nastąpi. Irracjonalnie obawiam się pretensji od czytelników.
Książki, książki, gdzie jesteście? Czemu mnie opuściłyście?
To są przyjemne praktyki. Ludzie w redakcji są przyjaźni. Ale ja nie mogę być dziennikarzem. To wszystko. Aż tyle. Trudne doświadczenie, trudniejsze niż się spodziewałam.
Dzisiaj po odprawie powiedziałam, że chciałam wyjechać wcześniej. Redaktor skinął głową, a ja czym prędzej wyszłam z budynku. Nie, nie było za mną eksplozji. Wszystko wydarzyło się cicho i żaden z przechodniów nie zauważył, że M właśnie toczy ostatnie walki z rzeczywistością.