piątek, 29 sierpnia 2014

58. Doprawdy nie wiem

Co robiłam przez cztery dni praktyk: rewoltę przeciwko sobie. Nie lubię dzwonić - musiałam dzwonić bardzo dużo. Nie umiem być dociekliwa i nie jestem dominująca - musiałam dominować rozmówców i wyciągać z nich informacje niezależnie od tego, czy byli uprzejmi, czy nie. Napisałam artykuł i wprowadziłam korekty od redaktora naczelnego. Kazał mi usunąć z tekstu wszystkie średniki i stosować prostsze słownictwo. Tak się pisze artykuły. Wszystko we mnie krzyczało, że ja tak nie chcę, ale co z tego. Teraz tym większą mam chęć nie czytać gazet, skoro kieruje się je do półgłówków.
Nie będę dziennikarzem. Nie chcę być dziennikarzem. Napisałam artykuł i zostałam za niego pochwalona. Prawdopodobnie pójdzie do druku, prawdopodobnie w poniedziałek. Boję się tego i mam nadzieję, że to nie nastąpi. Irracjonalnie obawiam się pretensji od czytelników. 
Książki, książki, gdzie jesteście? Czemu mnie opuściłyście?

To są przyjemne praktyki. Ludzie w redakcji są przyjaźni. Ale ja nie mogę być dziennikarzem. To wszystko. Aż tyle. Trudne doświadczenie, trudniejsze niż się spodziewałam.
Dzisiaj po odprawie powiedziałam, że chciałam wyjechać wcześniej. Redaktor skinął głową, a ja czym prędzej wyszłam z budynku. Nie, nie było za mną eksplozji. Wszystko wydarzyło się cicho i żaden z przechodniów nie zauważył, że M właśnie toczy ostatnie walki z rzeczywistością.


niedziela, 24 sierpnia 2014

57. O czekających mnie praktykach - próbie dorosłości

Jutro zaczynam praktyki. Koniec końców, nie dzięki samej sobie, wylądowałam w "Kurierze Lubelskim". Tydzień temu odbyłam z redaktorem naczelnym rozmowę; starałam się przy tym być osobą ambitną i zainteresowaną. Z przekonaniem oświadczyłam, że chcę odbyć praktyki czynne, gdyż chcę się czegoś nauczyć. I zostałam, jak rozumiem, potraktowana poważnie.
Redaktor rozwinął przede mną swoją teorię, według której aby móc swobodnie i dobrze pracować nad czyimś tekstem, trzeba samemu umieć pisać teksty. Dlatego też moim pierwszym zadaniem ma być napisanie artykułu. Z jednej strony jestem tym podekscytowana i cieszę się na wyzwanie - rzadkość u mnie, jako że ze mnie człowiek spokojny i nielubiący rywalizacji. Z drugiej jednak strony kryje się głębiej obawa, że nie podołam, że nie chcę. Wkrótce się okaże, jak będzie.
Jakaś jest też we mnie przekora. Nie ośmieliłam się - i nie ośmielę - powiedzieć głośno, że w gruncie rzeczy nie interesuje mnie wydawnictwo ciągłe, interesuje mnie wydawnictwo zwarte. Nie czytam gazet, czytam książki. Nie interesuję się światem rzeczywistym, interesuję się światami fantastycznymi i zmyślonymi. Co ja robię w redakcji dziennika?
Ale staram się szukać w tym sensu, jakiejś prawidłowości, która pozwoli mi przebić się przez to, co przede mną. Może więc chodzi w końcu o to, żebym wychyliła nos ze swojej bezpiecznej strefy marzeń i nauczyła się stawiać czoło światu, dopóki jeszcze nie jestem do tego gwałtownie, siłą zmuszana?
Dużo w tym tekście powtórzeń i nieładnych, chropowatych konstrukcji. Nie mogę jednak ich poprawić, słowa dziś pracują na moją niekorzyść. Mam nadzieję, że jutro pójdzie mi z nimi lepiej.

...mam nadzieję.

wtorek, 5 sierpnia 2014

56. "Szept serca"

[Cytat:]
"Wróciłaś do mnie. Wybacz, że się zestarzałem - nie wiedziałem, że powrócisz".

55. O M, która bała się podróży

W pewnym Domu Pod Dębem mieszkała sobie M, mała duchem i duża gabarytami. Ta oto M jakoś nie mogła utrzymać w swych wiotkich dłoniach siwych nici czasu. Bezustannie je gdzieś gubiła. Czasem zresztą wcale a wcale jej to nie przeszkadzało. Za to innym razem popadała w ciszę i wychodziła ze świata, by trochę popłakać suchymi oczami w swoim pokoju.
"Och M, ty taka i owaka, czemu tak upuszczasz te nici i wszystko cię mija w biegu, a ty tkwisz wciąż w tym samym miejscu? Lat ci nie przybywa i lat ci nie ubywa, zatrzymałaś się na dziewiętnastu. Przyjaciół ci też nie przybywa i nie ubywa. Kot ci jeden przybył, ale koty same przybywają i odbywają, jak im się zechce, żadna w tym twoja zasługa. Nawet wspomnień masz tyle samo!" Tak krzyczała do siebie M, tak sobie tłumaczyła, gdy siedziała poza światem w swym pokoju.
Bo i faktycznie M się zatrzymała. Zawsze chciała, takie miała nierealne marzenie (jedno z kilku podobnych), trwać w jednym momencie. Nierealne marzenia mają jednak to do siebie, że często okazują się być pułapkami, co też zresztą stało się i w tym przypadku. M może częściowo udało się zatrzymać w jednym momencie, ale świat nie raczył zatrzymać się razem z M, więc wyszło jak wyszło.
A nici czasu odlatują na wietrze. Razem z nimi odlatują przyjaciele (nieliczni) M, i została w końcu ona sama w mieście, gdzie podobno inspiracja (ale do czego?) kryje się na każdym kroku. I nikomu się M nie zwierzała jak tylko kwiatkowi, który z wrażenia nie mógł przestać kwitnąć. Jak tu się zwierzać z takich nierealnych rzeczy?
I spojrzał z wysokości swego pragmatyzmu grzmiący ojciec B na małą M, która sobie cicho wegetowała pod jego opieką, i coś do niego dojść musiało, bo zaproponował podróż. M jeszcze nigdy nie jechała tak całkiem sama w samotne nieznane, zatem, choć pomysł jej się spodobał, przestraszyła się go. I tak trwa sobie w tym przestraszeniu, w swoim kolejnym momencie (bardzo przewrotnie się spełnia to jej marzenie), a nici czasu lecą, lecą...