Jest mi zupełnie ciężko wejść w studia po wakacjach. To straciło swój cel i jest teraz bezsensowne - tak to rozumiem. Chodzi głęboko we mnie myśl, że wkrótce muszę coś zrobić, gdzieś wyjechać, coś powiedzieć niespodziewanego, w ciszy własnymi dłońmi stworzyć coś, czego jeszcze nigdy nie próbowałam. Potrzebuję, innymi słowy, gwałtownie poczynionej wyrwy w swoim życiu, które zaczyna zjadać samo siebie, ponieważ nie może być tak proste i jednolite, jakbym chciała.
Pytaniem jest, czy się zbiorę na odwagę w końcu. Bo gdy raz wyjdę z (siłą przetrzymywanych w sobie) lat nastoletnich, nie będę mogła już wrócić. I chodzi jeszcze o to, żeby jakoś wytrzymać ten rok, bo został tylko jeden. Doprawdy, tak bym chciała wziąć urlop dziekański.
Jest tyle problemów, że głupio mi się przyznać przed samą sobą. Wszystko rozsypuje się pomału jak domek z kart.
Chodzi też o to, że za bardzo kocham moją rodzinę. Trzeba będzie się od nich oddzielić już wkrótce, chcę tego, a jednocześnie boli mnie tak głęboko w środku.
Wszystko naraz.