wtorek, 9 czerwca 2015
niedziela, 7 czerwca 2015
91. Czerwiec
Miałem wtedy dwadzieścia jeden lat i za parę tygodni kończyłem dwadzieścia dwa. Nie zapowiadało się, że szybko skończę studia, a nie miałem też specjalnego powodu, by ze studiów rezygnować. I tak żyłem przez parę miesięcy w tym dziwnym pogmatwanym stanie rozczarowania, nie mogąc zrobić kroku w żadnym nowym kierunku.[Murakami, Przygoda z owcą; dzięki, U.]
Byłam wczoraj inną nieco M, taką, która zjawia się pośród ludzi i tak jak oni, bierze udział i coś ogląda. A oglądałam wczoraj, wraz z E, piękną Szafę, z której wychodzili fenomenalni ogniomistrzowie, trochę nietypowo niepoważni, i trochę filmu o silnie ekscentrycznej niani, która w gruncie rzeczy robiła wspaniałe zdjęcia, lampiony z sukienek i koszul nocnych, to najważniejsze. Kilka przejawów nocnej "energii" miasta, jak tak się prześlizgnąć, to ciekawych, ale tam pod spodem... zastanawiałam się, jak ci ludzie żyją i ku czemu dążą, skoro później, nocą, synonimem dobrej zabawy i wypoczynku staje się tylko i wyłącznie alkohol, sam w sobie. Jaki to wszystko ma cel, cała ta kultura wychodząca na ulice, skoro zostają po niej te śmieci pod ławkami? Może znowu upraszczam zresztą i sprowadzam wartościowy ogół ludzkości do tych akurat, co są "bez serc, bez ducha", płascy i jednowymiarowi.
Nieważne, nie o tym miałam tu pisać, liczyłam, że coś innego ze mnie wyjdzie, a tymczasem wytoczyło się uczucie obcości w tłumie i niezrozumienia, co można też uznać za malkontenctwo pewnego rodzaju (gdyby ktoś chciał bronić alkoholu jako środka na rozluźnienie li i tylko).
Tymczasem upały w Lublinie, jak mi się zdaje po tym zimnym maju, mamy niesłychane. Zaczął się mój absolutnie ulubiony miesiąc w roku, i to nie z uwagi na to, że notorycznie w tym akurat czasie się starzeję i nic jeszcze nie udało mi się na to poradzić, ale ponieważ czerwiec jest taki niesamowicie, niesamowicie piękny. Oczywiście, nie mogę nic nie robić, bo będę miała potworne uczucie zmarnowania czasu, który mógłby być wspaniały, zatem niebawem coś spróbuję. Wciąż liczę na koniec lipca i sierpień pełen przygód i wyjazdów, a zatem nie bardzo mogę sobie teraz pójść do pracy i pomyślałam, że popytam w wydawnictwach, może mnie gdzieś przyjmą na coś w rodzaju darmowego stażu. Żebym mogła tak pobyć w wydawnictwie od środka, a jeszcze lepiej - coś tam porobić. Może mi pozwolą. W gruncie rzeczy nie bardzo w to wierzę, mam uczucie, że to byłoby za proste, ale co mi szkodzi spróbować? Bo gdybym miała iść do pracy, to chyba nigdzie nie udałoby mi się wyjechać.
W gruncie rzeczy to sama nie wiem. Ale coś zrobić muszę. I zacznę. Naprawdę.
środa, 27 maja 2015
90. Dzień
Przedwczorajszego wieczoru zaczęło padać, padało nocą i padało ranem, bardzo bardzo. Nagle odkryłam, że ten jeden samotny kasztanowiec, który rośnie dokładnie na wprost mego okna, nad rzeką, stracił wszystkie kwiaty. To był dzień na czytanie, otworzyłam zatem pierwszy tom starego wydania "Cichego Donu".
czwartek, 14 maja 2015
89. No tak, ostatnio nie mogę jakoś wpaść na dobre tytuły dla moich postów
Zapożyczam z zupy:
–W życiu warto mieć odwagę:
Warto mówić “Dzień Dobry” obcym ludziom, warto zrobić sobie wstyd na oczach wszystkich ludzi, warto mieć przyjaciół i wrogów też warto mieć. Warto czasem nie wziąć parasola, gdy pada deszcz, warto nie doczytać książki i wrócić do niej po latach, warto pisać wiersze nawet te nie udane. Warto wskoczyć do jeziora w ubraniu, warto śmiać się na ulicy bez powodu, warto czasem niczego nie tłumaczyć. Warto udawać czasem głupków chociaż wiemy dobrze o co chodzi. Warto słuchać każdej muzyki, warto marzyć, warto zgubić się w obcym mieście, warto poznać nowych ludzi, i zapomnieć o starych znajomych, warto napisać list i go nigdy nie wysłać. Warto być realistą, pesymistą, optymistą. Warto zadzwonić o 1 w nocy do przyjaciółki i się wypłakać, warto pójść na samotny spacer, warto zapalić znicz na opuszczonym grobie.
Warto żyć i nie pytać dlaczego.
–W życiu warto mieć odwagę:
Warto mówić “Dzień Dobry” obcym ludziom, warto zrobić sobie wstyd na oczach wszystkich ludzi, warto mieć przyjaciół i wrogów też warto mieć. Warto czasem nie wziąć parasola, gdy pada deszcz, warto nie doczytać książki i wrócić do niej po latach, warto pisać wiersze nawet te nie udane. Warto wskoczyć do jeziora w ubraniu, warto śmiać się na ulicy bez powodu, warto czasem niczego nie tłumaczyć. Warto udawać czasem głupków chociaż wiemy dobrze o co chodzi. Warto słuchać każdej muzyki, warto marzyć, warto zgubić się w obcym mieście, warto poznać nowych ludzi, i zapomnieć o starych znajomych, warto napisać list i go nigdy nie wysłać. Warto być realistą, pesymistą, optymistą. Warto zadzwonić o 1 w nocy do przyjaciółki i się wypłakać, warto pójść na samotny spacer, warto zapalić znicz na opuszczonym grobie.
Warto żyć i nie pytać dlaczego.
Otóż, jak się tak przyjrzałam temu oto, to odkryłam, co następuje: przydarzyło mi się wszystko niemal z wymienionych treści, za wyjątkiem dorobienia się wrogów (przynajmniej nikt mi otwarcie nie okazuje swej ku mnie nienawiści, co zapewne oznacza, że wielu osobom jestem doskonale obojętna, a to właściwie smutne) i nie wskoczyłam do jeziora w ubraniu. Tak sobie teraz, czysto zresztą hipotetycznie, pozwalam myśleć, że zdarza mi się wieść ciekawe życie, momentami. Tak gdyby popatrzeć całościowo. I może jeszcze z pewnej odległości.
wtorek, 12 maja 2015
87. Wprawka, bo czemu nie
Grzmiący mój Oyciec Z. był wcielił się w zielarkę i z tego oto nowego swego autorytetu poradził mi, ażebym ku walce mej z kompleksami wszelakimi żywiła się w ilościach znacznych mięsem, czosnkiem oraz cebulą. Uznawszy światłość i poznawszy się na istocie tejże rady, powzięłam myśl o podzieleniu się z ogółem potrzebujących otrzymaną mądrością.
W dniach tych czytam dzieł wiele jednoczas dla równowagi, a także dla gimnastyki mej imaginacyi, tudzież dla prostej rozrywki. Smętne historye oto o upadku świata i ludzkości jako takiej bądź o nadmiernym rozwoju technologiji przetykam poemą piękną o bohaterstwie maluczkich, a wieczorami, gdy mgła wzruszenia zasnuwa oko me, jak również ciężar na duszy mej się kładzie, sięgam ci ja po listy dwojga zakochanych, którzy pisać ku sobie pięknie umieli, szczerze, zgrabnie, a z uśmiechem czasem takoż.
I zbieram ci ja pomaluczku siła i talenta moje wszelakie, ażeby przystąpić do Projektu Przemiany Oraz Pogłębienia Się, co planuję zwłaszcza na okres letni i jesienny również, teraz bowiem jeszcze czas mi uporządkować możliwie jakoś sprawy me zawodowe, a w dalszej perspektywie mam ja wojaże sekretne i dalekie.
Wiem ja, że niewiele to ma wspólnego ze ślachetną Tradycyą mowy naszej Polskiej, alem się starała, a frajdę przy tym miała, co się, sądzę, liczy także, jeśli nie przede wszystkim. Pozdrowienia ślę na koniec i żegnam się, wspomniawszy tylko, że gdyby kto ciekawym był mych znamienitych lektur, to i owszem, podzielić się mogę z wielką chęcią, tu bowiem nie uczyniłam tego wprost jeno z uwagi na Konwencyę, do której lapidarne i inne tytuły nijak pasować nie mogą.
Ave. Niezwiązana z treścią rycina dla ubarwienia mego kawałka podłogi:
sobota, 25 kwietnia 2015
86. Zielony
To zaczyna się niepostrzeżenie, przeważnie od porażenia banałem.
Któregoś dnia - ile wtedy masz lat? nie więcej niż kilkanaście - zdajesz sobie sprawę, że nigdy już nie będziesz dzieckiem. Nie przeżyjesz po raz drugi ani godziny, ani minuty z tego czasu. Już zatrzasnęły się zwrotnice, wszystko zaprzepaszczone, szanse wszystkie. Jak funkcja falowa - ze wszechmożliwości kollapsujesz do jednego jedynego stanu. Takie i tylko takie dzieciństwo poniesiesz w sobie aż do wieczności. Przegrywasz z każdym dniem.
Niby wszyscy dobrze o tym wiemy - ale ty nagle pojmujesz ostatnie konsekwencje, asymilujesz tę nieuchronność do samego rdzenia swej duszy, i nogi się pod tobą uginają, kręci ci się w głowie, siadasz na ziemi, przerażony, zrozpaczony, serce bije mocno, powoli. Liczysz, raz-dwa, trzy-cztery, pięć-sześć, to są kroki śmierci, tak się skrada, tak odmierza, zegar atomowy wszechświata, metronom rozpadu połowicznego, klepsydra entropii.
Żeby się wydobyć, trzeba rzeczy małych: smaku świeżego jabłka, zapachu nocy, śmiechu twej małej siostry... Wstaniesz, w końcu wstaniesz, wszyscy wstajemy. Za tobą, na ziemi, cień-pokurcz: zwłoki dziecka.
piątek, 6 marca 2015
85. Zima
Ale teraz Joanna lubiła zimę, albowiem dostrzegła całe jej niewysłowione piękno. Szły dni przejrzyste i błyszczące, czerwone wieczory - najczystszy wyciąg wina zimowego, noce roziskrzone gwiazdami, mroźne, wspaniałe wschody słońca. Na szybach Błękitnego Zamku kwitły śnieżne arabeski. W księżycowe noce światło srebrzyło się wśród brzóz. W wietrzne wieczory pląsały postrzępione cienie - poszarpane, poskręcane, fantastyczne cienie. Całymi dniami trwała uroczysta, wielka cisza. Zjeżone pagórki jarzyły się od lodu. Czasami słońce nagle przedzierało się przez ołowiane chmury i zatapiało blaskiem białe, milczące jezioro. Szare godziny zakłócały brutalnie zawieruchy śnieżne i wtedy przytulna ich jadalnia, ozdobiona żywym gobelinem odblasków kominka, wydawała się im zaciszniejsza niż kiedykolwiek. Każda pora dnia przynosiła z sobą coś nowego i niezwykłego.Oto, co mi zostało odebrane w tym roku, kiedy to nie przyszła Zima. Jestem, doprawdy, oburzona.
[cytat - "Błękitny Zamek" L.M. Montgomery]
84. Poczta #6
Od Marinde z Holandii [NL-2906501]:
Jestem przeszczęśliwa, bo to moja pierwsza kartka z jetoyowym kotem. One mi się niesłychanie podobają. (Jeszcze niech do mnie przyjdzie pocztówka z muminkami i postaciami od Ghibli i mogę umierać w spokoju).
A teraz, bo tak, opowiem krótką historię mojej pocztówki. Otóż jedną z pierwszych wylosowanych przeze mnie osób w Postcrossingu była starsza pani z Japonii, która lubiła kwiaty i pocztówki pokazujące po prostu różne miejsca i zabytki na świecie. Wybrałam więc dla niej taką, na której było zdjęcie naszego poczciwego zamku z rozdziawioną paszczą w całej okazałości. Kartka jednak przez sześćdziesiąt dni nie została zarejestrowana przez adresatkę, tym samym zostając oznaczoną jako "zaginiona". I niedawno, po 140 dniach od wysłania, dostałam wiadomość, że moja pocztówka została odebrana. Ta pani z Japonii napisała mi, że bardzo przeprasza, że tyle to trwało, ale przez długi czas była w szpitalu, a teraz chce mi wysłać kartkę "podziękowalną". I ta kartka, już nieformalna i pozapostcrossingowa, dotarła do mnie dzisiaj. Jest na niej drobny motyw słodyczy. W sumie wizualnie nie powala na kolana, ale wypełnia mnie wielka wdzięczność. Dlatego o tym piszę.
środa, 4 marca 2015
83. Good luck
Czuję się źle, jakby. Nie mam teraz na dysku moich milionów grafik, więc będzie bez ilustracji.
Miałam się już ogarniać i zbierać do kupy, szarżować przeciwko licencjatowi, a tymczasem - pierdaczycie, Hipolicie (jak mawia mama). Szalenie przyjemnie siedzi mi się w domu. Bawiłam się dzisiaj w Perfekcyjną Panią Domu, a wczoraj podjęłam pieszą wyprawę do tej biblioteki, do której mam najdalej. Okazała się zamknięta. Jutro naprawdę wypadałoby już ruszyć tyłek i zjawić się na zajęciach. I wypadałoby też w końcu zmyć lakier z paznokci.
Jest mi poza tym smutno, bo tkwię w swoim dekadencko-żulowym dołku sama, samiutka, samiuteńka. Wyleźć z niego też muszę sama. Właściwie dlaczego jestem teraz w takiej sytuacji [życiowej]? Nie tak to miało wyglądać, kiedy wybierałam kierunek studiów.
czwartek, 12 lutego 2015
82. Poczta #5
wtorek, 10 lutego 2015
81. Reklama Muzeum na Zamku Lubelskim, za którą jednak nikt mi nie zapłacił
Mam za sobą interesujący dzień.
Ciężko mnie nazwać lokalną patriotką - nie interesuję się szczególnie historią Lublina i na ogół nie chce mi się brać udziału w większych imprezach kulturalnych. Nie zaglądam regularnie do lubelskich muzeów, a do galerii właściwie już wcale. Dzisiaj jednak wybrałam się do Zamku Lubelskiego...
... (który zawsze prezentuje światu oblicze kojarzące się z "Krzykiem" Muncha)... |
... w poszukiwaniu pocztówek na postcrossingowe cele - obiło mi się o oczy, że można tam znaleźć coś nieco innego, jakieś kilka reprodukcji tego, co w zbiorach tam mają. Na miejscu zupełnym przypadkiem odkryłam, że akurat trafiłam na dzień darmowy (za wyjątkiem dostępu do baszty) - niewybaczalne byłoby nieskorzystanie z okazji, udałam się więc na zwiedzanie. I zajęło mi to niemal trzy godziny. A nasze muzeum do ogromnych nie należy.
W Kaplicy Trójcy Świętej już byłam, więc tu żadnych nowych wrażeń. Z rozpiską w ręku próbowałam lokalizować poszczególne freski. Nie udało mi się znaleźć tego, na którym Jagiełło klęczy przed Jezusem (później odkryłam, że trzeba było go szukać na schodach prowadzących na balkon), nie przyjrzałam się też dokładniej Cherubinom, Serafinom i Tronom nad prezbiterium - niemal wszyscy już wyszli i przestraszyłam się, że jeśli zostanę dłużej, to mnie tam niechcący zamkną :)
Odkryłam wystawę, której wcześniej nie widziałam - "Śladami przeszłości. Najdawniejsze dzieje Ziemi Lubelskiej" - tutaj przestraszyłam się figury kobiety i pooglądałam makiety chałup i cmentarza. Trafiłam też na wystawę czasową: "Świąteczni goście", która jest świetna po prostu, no bo:
A potem jeszcze spotkałam Bardzo Sympatycznego Pracownika Muzeum (muzealnika?), który objaśniał mi szczegółowo zawartość sali ze sztuką ludową lubelszczyzny. I na koniec pobieżnie pooglądałam broń i udałam się do wspaniałej sali ze zdobnictwem - czyli z porcelaną i meblami. W sumie to jest mi tam zawsze smutno, bo teraz nikt już nie dba tak o piękno otaczających nas przedmiotów. A ja bym tak chciała mieć malowaną bambusową parasolkę, naczynia w kształcie muszelek. I malowany wachlarz. A te szafy, takie wielkie, jak z bajki o pastereczce i kominiarczyku, w której na takiej właśnie wielkiej i obficie rzeźbionej szafie mieszkał koźlonogi-nad-i-pod-głównodowodzący-generał-sierżant...
I jeszcze zaszłam obejrzeć "Nasturcje" Wyspiańskiego i, oczywiście, "Unię lubelską" Matejki. A potem to już tylko kupiłam pocztówek za 20 złotych. I to jeszcze nie wszystkie, jakie były. Jak się okazało, całkiem spory wybór w tym Muzeum.
poniedziałek, 9 lutego 2015
80. The Cat Returns
Nie mogę się zebrać do założenia kolejnego pamiętnika. Piszę je od tak już dawna, że przestałam ufać własnej pamięci i zdaje mi się, że czego nie zapiszę - to zapomnę. A tak się ostatnio dużo działo, i już właśnie zapominam, a zeszyt specjalny (od U) leży i tylko czeka. Tymczasem nie mogę się zebrać. Pisanie przestaje być pierwszym nawykiem, zaczyna wydawać się lekko zwodniczym, lekko niebezpiecznym, odrobinę bezsensownym.
O - nawet już nie wychodzi mi tak naturalnie.
Znów wczoraj obejrzałam jeden film Ghibli i czuję się (tradycyjnie), jakby odpowiednie dla mnie miejsce było tuż obok i nic tylko w nie wskoczyć, i już będzie dobrze.
79.
Tu kiedyś miał być rozwinięty wpis, ale nie miałam czasu go napisać, a potem utraciłam wątek. Więc wrzucam samo to zdjęcie. W związku z feriami.
czwartek, 8 stycznia 2015
78. Poczta 4
Od Dimy z Rosji [RU-3323060]:
Córki cara Mikołaja II: wielkie księżne Olga, Tatiana, Maria i Anastazja. Zdjęcie z 1914 roku. |
Ta kartka to definitywnie coś ^^ Powinnam w końcu napisać coś od siebie, a nie zarzucać bloga kartkami, ale one tak taśmowo się pojawiają tylko tymczasem, wkrótce znów nastąpi posucha pocztowa. Takie moje postcrossingowe szczęście, że najpierw za jedną wysłaną kartkę dostaję trzy-cztery, a potem system wstrzymuje losowanie mojego adresu, żeby liczba kartek wysłanych i otrzymanych się wyrównała. A od nowego roku zdążyłam już otrzymać 10 pocztówek, i to za moje dwie bądź trzy tylko. Ha.
środa, 7 stycznia 2015
poniedziałek, 5 stycznia 2015
76. Poczta 2
W sumie dostałam kilka dni temu jedną kartkę z Czech, a dzisiaj, prócz tych dwóch jeszcze dwie inne, z Niemiec i Rosji, ale nadawcy nie wrzucili skanów ani zdjęć, więc ich nie pokażę ._.
Ale i tak miło, że chociaż tymi się mogę pochwalić :)
Od Lenchen z Niemiec [DE-3818206]:
Ale i tak miło, że chociaż tymi się mogę pochwalić :)
Od Lenchen z Niemiec [DE-3818206]:
Od Yun z Tajwanu [TW-1467102]:
Teraz łącznie otrzymałam 22 pocztówki ^^.
niedziela, 4 stycznia 2015
75. Czytacz, cz. 1
Spróbuję zrobić taki minicykl. Jeśli mi się będzie chciało kontynuować.
To nie będą recenzje, raczej takie luźne wrażenia na temat tego, co czytałam w ostatnim czasie,
Ignacy Karpowicz, Cud
Isabel Allende, Portret w sepii
To nie będą recenzje, raczej takie luźne wrażenia na temat tego, co czytałam w ostatnim czasie,
Ignacy Karpowicz, Cud
Moja Ulubiona Bibliotekarka poleciła mi tego pisarza, bo jej samej bardzo podoba się jego język. I jeszcze zaleciła mi, bym dawkowała sobie tę książkę.
Ale ja tak nie umiem. Muszę czytać pojedynczo i muszę kończyć to, co zaczęłam. Więc brnęłam przez tego Karpowicza jak umiałam najszybciej, gdyż - bardzo mi się nie podobało. Właściwie nie rozumiem, po co ta książka powstała ani co właściwie autor chciał przekazać (chyba że zależało mu wyłącznie na pochwaleniu się warsztatem...). Tam gdzieś na okładce, z tyłu, w jednym z rozlicznych przytoczonych urywków pozytywnych recenzji, pada wypowiedź, że groteska, ukazanie pozorności rzeczywistości, czy jakoś tak.
Cóż, nie doznałam oświecenia. Dla mnie był to bezcelowy bełkot. A od wyłomów w rzeczywistości mam Murakamiego. Jego sposób na demaskację świata przemawia do mnie lepiej, niż niestygnące zwłoki Mikołaja i durne problemy wszystkich bohaterów zgromadzonych wokół tych zwłok. Błe.
William Styron, Wybór Zofii
O tej książce trochę ciężko mi coś napisać, bo jest z tych ciężkich. Gigantyczny skrót fabuły (to ma ładnych kilkaset stron): główny bohater, Stingo, początkujący pisarz, poznaje parę, Zofię i Natana. Natan jest Żydem i... ciężko coś napisać bez spoilerów... powiedzmy, że jest niezrównoważony psychicznie. Zofia jest emigrantką z Polski, za którą wloką się straszne wspomnienia z Oświęcimia. Ta powieść dotyka tak wielu ważnych spraw... Jest w niej wielka miłość, absolutne zło, uprzedzenia, walka ze śmiercią [mam ochotę wciskać wielokropki, gdzie się da]. To jedna z tych książek, które należy przeczytać, żeby dowiedzieć się więcej i o sobie, i o ludziach, i o świecie. I niewątpliwie coś z niej wyniosłam i nie zapomnę o niej, jeśli nie nigdy, to chociażby - długo.
A jeśli chodzi o takie sprawy bardziej, hm, techniczno-
-estetyczne: bardzo lubię ten styl pisania. Tu akurat sporo jest dygresji i wszystko zdaje się rozwlekłe, choć w gruncie rzeczy niczego, nawet jednego zdania, bym z tej książki nie usunęła. Ale to dzieło ma swój klimat, jest w nim ład, a autor opowiada konkretną historię i dzieli się jakimiś przemyśleniami, które są dla niego ważne, przez co wiarygodne dla czytelnika. Tak, piję do pozycji powyżej.
-estetyczne: bardzo lubię ten styl pisania. Tu akurat sporo jest dygresji i wszystko zdaje się rozwlekłe, choć w gruncie rzeczy niczego, nawet jednego zdania, bym z tej książki nie usunęła. Ale to dzieło ma swój klimat, jest w nim ład, a autor opowiada konkretną historię i dzieli się jakimiś przemyśleniami, które są dla niego ważne, przez co wiarygodne dla czytelnika. Tak, piję do pozycji powyżej.
Uff, jakoś się ta okładka nie chciała tu ustawić. Do rzeczy - lubię kryminały Agathy Christie. Lubię bardzo. Odkryłam je gdzieś tak w gimnazjum i przeczytałam wtedy większość spośród wydanych w Polsce. Oczywiście trafiały się pośród nich lepsze i gorsze, ale generalnie są to moje ulubione kryminały i jeszcze żaden inny autor tego gatunku nie zepchnął Agathy Christie z mojego prywatnego piedestału.
"Kieszeń pełną żyta" też już dawniej czytałam, zapomniałam jednak, kto zabił i jak wyglądała historia, nadeszła więc pora by sobie tę pozycję odświeżyć - zwłaszcza że dobrze wspominałam ten kryminał.
Wrażenia po lekturze w dalszym ciągu mam pozytywne. Intryga jest fenomenalna i chyba nie sposób odgadnąć wcześnie, kto zabił - mi się to nie udało, a patrząc pobieżnie po recenzjach na Lubimy Czytać, to i inni czytelnicy byli zaskoczeni rozwiązaniem. A w ogóle to trup ściele się gęsto, w akcji niezawodna panna Marple, której towarzyszy świetna postać detektywa z Wydziału Śledczego, a w domu zmarłego same ciekawe charaktery.
Mi się zdaje, czy naprawdę nadużywam słowa "kryminał"?
Isabel Allende, Portret w sepii
To jest, o ile mi wiadomo, druga część cyklu "Dom duchów", który nie jest specjalnie chronologiczny (chyyyba, to znaczy: chyba nie powstawał chronologicznie... em, tak...) i przeplatają się w nim bohaterowie. Część pierwsza to "Córka fortuny", trzecia - "Dom duchów", i akurat "Dom duchów" przytrafiło mi się niegdyś czytać i jakkolwiek wspominam go nawet-nawet, to za dużo z tego czytania nie pamiętam. To dlatego, że (teraz padnie bluźnierstwo) kojarzy mi się silnie z Marquezem, którego jednak lubię bardziej, ale powieści jego i Allende wydają mi się podobne. Po "Domu duchów" czytałam "Sto lat samotności" i jakoś jedno mi się nałożyło na drugie we wspomnieniach, przynajmniej po części.
O samym "Portrecie w sepii" za wiele do powiedzenia nie mam, co niezbyt dobrze świadczy o książce. Wiem, że raczej się ona ludziom podoba, ale ja jakoś wolno przez nią brnęłam i największą sympatię wzbudziła we mnie nie główna bohaterka, a Paulina del Valle (ta jest, jak się zdaje, główną bohaterką "Córki fortuny"). W ogóle, jak pamiętam, "Dom duchów" wywarł na mnie całkiem spore wrażenie, jestem więc teraz rozczarowana nieco. Niby się dużo działo, niby te typowe baśniowe elementy i te wszystkie namiętności południowoamerykańskie, wielkie domy i zawsze kilku ekscentrycznych bohaterów, ale jakoś tak, jakoś, no nie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)