Spróbuję zrobić taki minicykl. Jeśli mi się będzie chciało kontynuować.
To nie będą recenzje, raczej takie luźne wrażenia na temat tego, co czytałam w ostatnim czasie,
Ignacy Karpowicz, Cud
Moja Ulubiona Bibliotekarka poleciła mi tego pisarza, bo jej samej bardzo podoba się jego język. I jeszcze zaleciła mi, bym dawkowała sobie tę książkę.
Ale ja tak nie umiem. Muszę czytać pojedynczo i muszę kończyć to, co zaczęłam. Więc brnęłam przez tego Karpowicza jak umiałam najszybciej, gdyż - bardzo mi się nie podobało. Właściwie nie rozumiem, po co ta książka powstała ani co właściwie autor chciał przekazać (chyba że zależało mu wyłącznie na pochwaleniu się warsztatem...). Tam gdzieś na okładce, z tyłu, w jednym z rozlicznych przytoczonych urywków pozytywnych recenzji, pada wypowiedź, że groteska, ukazanie pozorności rzeczywistości, czy jakoś tak.
Cóż, nie doznałam oświecenia. Dla mnie był to bezcelowy bełkot. A od wyłomów w rzeczywistości mam Murakamiego. Jego sposób na demaskację świata przemawia do mnie lepiej, niż niestygnące zwłoki Mikołaja i durne problemy wszystkich bohaterów zgromadzonych wokół tych zwłok. Błe.
William Styron, Wybór Zofii
O tej książce trochę ciężko mi coś napisać, bo jest z tych ciężkich. Gigantyczny skrót fabuły (to ma ładnych kilkaset stron): główny bohater, Stingo, początkujący pisarz, poznaje parę, Zofię i Natana. Natan jest Żydem i... ciężko coś napisać bez spoilerów... powiedzmy, że jest niezrównoważony psychicznie. Zofia jest emigrantką z Polski, za którą wloką się straszne wspomnienia z Oświęcimia. Ta powieść dotyka tak wielu ważnych spraw... Jest w niej wielka miłość, absolutne zło, uprzedzenia, walka ze śmiercią [mam ochotę wciskać wielokropki, gdzie się da]. To jedna z tych książek, które należy przeczytać, żeby dowiedzieć się więcej i o sobie, i o ludziach, i o świecie. I niewątpliwie coś z niej wyniosłam i nie zapomnę o niej, jeśli nie nigdy, to chociażby - długo.
A jeśli chodzi o takie sprawy bardziej, hm, techniczno-
-estetyczne: bardzo lubię ten styl pisania. Tu akurat sporo jest dygresji i wszystko zdaje się rozwlekłe, choć w gruncie rzeczy niczego, nawet jednego zdania, bym z tej książki nie usunęła. Ale to dzieło ma swój klimat, jest w nim ład, a autor opowiada konkretną historię i dzieli się jakimiś przemyśleniami, które są dla niego ważne, przez co wiarygodne dla czytelnika. Tak, piję do pozycji powyżej.
Agatha Christie, Kieszeń pełna żyta
Uff, jakoś się ta okładka nie chciała tu ustawić. Do rzeczy - lubię kryminały Agathy Christie. Lubię bardzo. Odkryłam je gdzieś tak w gimnazjum i przeczytałam wtedy większość spośród wydanych w Polsce. Oczywiście trafiały się pośród nich lepsze i gorsze, ale generalnie są to moje ulubione kryminały i jeszcze żaden inny autor tego gatunku nie zepchnął Agathy Christie z mojego prywatnego piedestału.
"Kieszeń pełną żyta" też już dawniej czytałam, zapomniałam jednak, kto zabił i jak wyglądała historia, nadeszła więc pora by sobie tę pozycję odświeżyć - zwłaszcza że dobrze wspominałam ten kryminał.
Wrażenia po lekturze w dalszym ciągu mam pozytywne. Intryga jest fenomenalna i chyba nie sposób odgadnąć wcześnie, kto zabił - mi się to nie udało, a patrząc pobieżnie po recenzjach na Lubimy Czytać, to i inni czytelnicy byli zaskoczeni rozwiązaniem. A w ogóle to trup ściele się gęsto, w akcji niezawodna panna Marple, której towarzyszy świetna postać detektywa z Wydziału Śledczego, a w domu zmarłego same ciekawe charaktery.
Mi się zdaje, czy naprawdę nadużywam słowa "kryminał"?
Isabel Allende, Portret w sepii
To jest, o ile mi wiadomo, druga część cyklu "Dom duchów", który nie jest specjalnie chronologiczny (chyyyba, to znaczy: chyba nie powstawał chronologicznie... em, tak...) i przeplatają się w nim bohaterowie. Część pierwsza to "Córka fortuny", trzecia - "Dom duchów", i akurat "Dom duchów" przytrafiło mi się niegdyś czytać i jakkolwiek wspominam go nawet-nawet, to za dużo z tego czytania nie pamiętam. To dlatego, że (teraz padnie bluźnierstwo) kojarzy mi się silnie z Marquezem, którego jednak lubię bardziej, ale powieści jego i Allende wydają mi się podobne. Po "Domu duchów" czytałam "Sto lat samotności" i jakoś jedno mi się nałożyło na drugie we wspomnieniach, przynajmniej po części.
O samym "Portrecie w sepii" za wiele do powiedzenia nie mam, co niezbyt dobrze świadczy o książce. Wiem, że raczej się ona ludziom podoba, ale ja jakoś wolno przez nią brnęłam i największą sympatię wzbudziła we mnie nie główna bohaterka, a Paulina del Valle (ta jest, jak się zdaje, główną bohaterką "Córki fortuny"). W ogóle, jak pamiętam, "Dom duchów" wywarł na mnie całkiem spore wrażenie, jestem więc teraz rozczarowana nieco. Niby się dużo działo, niby te typowe baśniowe elementy i te wszystkie namiętności południowoamerykańskie, wielkie domy i zawsze kilku ekscentrycznych bohaterów, ale jakoś tak, jakoś, no nie.