Ale teraz Joanna lubiła zimę, albowiem dostrzegła całe jej niewysłowione piękno. Szły dni przejrzyste i błyszczące, czerwone wieczory - najczystszy wyciąg wina zimowego, noce roziskrzone gwiazdami, mroźne, wspaniałe wschody słońca. Na szybach Błękitnego Zamku kwitły śnieżne arabeski. W księżycowe noce światło srebrzyło się wśród brzóz. W wietrzne wieczory pląsały postrzępione cienie - poszarpane, poskręcane, fantastyczne cienie. Całymi dniami trwała uroczysta, wielka cisza. Zjeżone pagórki jarzyły się od lodu. Czasami słońce nagle przedzierało się przez ołowiane chmury i zatapiało blaskiem białe, milczące jezioro. Szare godziny zakłócały brutalnie zawieruchy śnieżne i wtedy przytulna ich jadalnia, ozdobiona żywym gobelinem odblasków kominka, wydawała się im zaciszniejsza niż kiedykolwiek. Każda pora dnia przynosiła z sobą coś nowego i niezwykłego.Oto, co mi zostało odebrane w tym roku, kiedy to nie przyszła Zima. Jestem, doprawdy, oburzona.
[cytat - "Błękitny Zamek" L.M. Montgomery]