środa, 29 marca 2017

95. Któż przeciwko

Ostatnio snułam się po YouTubie jak nieprzytomna i pod jednym filmem, dość długim, w którym człowiek próbował przedstawić widzom swoje uczucia i swoje problemy, i swoje zagubienie, natknęłam się na komentarz: ktoś przyznający się do wieku lat trzynastu pisał, żeby zwrócić się do Boga. Kiedy się wie, że Ktoś jest nad tobą i czuwa, i wie, rozumie, jest z tobą we wszystkim, to wtedy życie jest inne i inaczej wygląda. To wtedy ma sens, wiesz.

A na koniec ten ktoś dorzucił: wie, że po napisaniu tego zapewne zostanie obrzucony błotem, ale czuł, że powinien to napisać. Chciał pomóc i chciał być szczery, i to jest najlepsza rada, jaką można komuś dać.

Dalej były odpowiedzi na ten komentarz, różne. Nawet się trafiło kilka sympatycznych.


Czy widać wyraźnie, jakie to jest wielkie?

Tymczasem ja: w Internecie. Widzę, że wokół w społeczności tak wielu ludzi niewierzących, widzę, jak potrafią kłapać paszczą, jak zarzucają, widzę, co sądzą, bo się z poglądami nie kryją. Cicho więc robię swoje, tak cicho, by uniknąć konfrontacji. Nie chowam się ze swoimi poglądami, nie zaprzeczam swojej wierze, ale się nie wychylam. Bo nie lubię kłótni i boję się nienawiści.

Ja na uczelni: pokazują nam wszystkie te skandale na styku sztuki i religii, protesty ludzi przeciw bluźnierstwu w teatrze, niezgodę na obrazę uczuć religijnych. Próbują nas wciągnąć w dyskusję: co sądzicie? oburza was to? zgadzacie się? Wszyscy milczą, nikt się nie odzywa, nikt nie chce zabrać głosu ani zająć stanowiska, nikt nie chce wystawić się, odsłonić ze swoimi myślami. Ja też nie chcę. Nie lubię kłótni. Boję się nienawiści.

Czy widać wyraźnie?

poniedziałek, 13 marca 2017

94. Raczej nieciekawie o pracy korektora

Skończyłam dzisiaj korektę książki. Rano wprowadziłam ostatnie ujednolicenia i jeszcze raz przejrzałam tekst pod kątem naprzemienności wypowiedzi bohaterów w dialogach, i odesłałam plik.

Dla wydawnictwa, z którym współpracuję, robię dwa czytania w pierwszej korekcie. To oznacza, że zobowiązuję się dwa razy przeczytać całość tekstu. Przy pierwszym podejściu do książki staram się wejść w nią jak najgłębiej. Zaznaczam sobie wszystkie rzeczy budzące wątpliwości, zagadnienia, o które będę może musiała spytać redaktorkę, która wcześniej nad książką pracowała. Skupiam się na fabule - i na samym języku. Próbuję wyczuć melodię tekstu, dostrzec ewentualne błędy, które redaktorka przeoczyła, wyłapać literówki. Gdy tylko skończę, zaczynam od początku. Tym razem znam tekst i kojarzę informacje z różnych miejsc, łączę w głowie podobne sformułowania i dostrzegam zbiegające się wątki. Ujednolicam, wstawiam przecinki, koryguję literówki, czasem także powtórzenia. Wszystkiego, czego nie wiem, co jest nietypowe i wzbudza wątpliwości, szukam w słownikach i na zaufanych stronach.

Tak wygląda korekta książki.

Jeszcze mi się nie zdarzyło być naprawdę zadowoloną z wykonanej pracy. Zawsze myślę, że można było lepiej, staranniej. Czasem przypominają mi się pojedyncze przypadki i jeszcze przez jakiś czas obracam w głowie zdania i wyrażenia. Czy można było ten problem rozwiązać inaczej?

Nieraz myślę, że gdybym miała na pracę więcej czasu... na pewno sprawniej by mi to szło. Ale to tak nie wygląda, prokrastynacja nie pozwala. Z początku zawsze tak samo trzeba się wdrażać do siedzenia nad tekstem.

Zastanawiam się: czy nie ma recepty? Nieraz nadziei upatruję w tym, że im więcej praktyki będę miała, tym więcej będę umiała i tym sprawniej będzie mi praca szła, chociażby już tylko dlatego, że nie trzeba będzie tak często posiłkować się pomocą ze słowników. Ale czy to wystarczy, czy jakakolwiek wiedza teoretyczna wystarczy, by bezpiecznie, sprawnie i szybko przejść przez mielizny praktycznych wyzwań pracy? Czy jestem w stanie osiągnąć ten poziom, kiedy własne umiejętności będą mi gwarantowały taką skuteczność, że po oddaniu materiału poczuję autentyczną dumę z dobrze wykonanego zadania?

To mnie wierci w środku i to mnie zastanawia: czy moja praca kiedykolwiek będzie kompletna? Czy też zawsze będą mnie gnębić jeszcze czas jakiś po jej skończeniu wątpliwości?


piątek, 3 marca 2017

93. Po przerwie, może powrót

Bardzo dawno nic nie pisałam. Miałam już w ogóle nie pisać nic, nigdy więcej, i może to jest właściwie mądre postanowienie. Ale piszę teraz, bo A znów zaczęła.
Pragnę do Ciebie mówić, A, nie tylko biernie Cię czytać.

To jest jak rozmowa, jak list, bardziej nawet osobiste, ale uładzone, by mogło wyjść do świata.

Rozrachunki:
Nauczyłam się - w tym czasie, kiedy przestałam pisać - że trzeba ze słowami bardzo uważać. I jeszcze bardziej trzeba uważać na to, komu się swoje słowa powierza. I wysnułam gorzki wniosek, że nie wolno mówić wszystkiego, być zbyt szczerym, dać się czytać jak otwartą książkę. Ale to ostatnie to tak nie do końca, myślę, że to raczej cyniczne i za daleko posunięte, bo wciąż mam jakichś ludzi, którym ufam tak, że pragnę się zwierzać zupełnie serio i ze spokojem, że nie zostanie moja mowa przeciwko mnie użyta, gdy się tego nie będę spodziewać. Pamiętam: niezależnie od krzywd odebranych nie wolno - nie wolno! - karać jednych za uczynki innych.

Zaufanie jest trudne.

Przede wszystkim jeśli ktoś zdradzi moje zaufanie, nie mogę, nie wolno mi wręcz, w przerażeniu i bólu zwracać się także przeciwko innym i im także przestać ufać, na zasadzie generalizowania. To jest lekcja, jaką nabyłam, i która jest taka szalenie trudna. Zdaje mi się, że na poziomie teoretycznym ją rozumiem, ale nie umiem jej całkiem wprowadzić w czyn.

Przestałam pisać, bo przestałam ufać; bo przestałam chcieć; bo przestałam chcieć wyjawiać to, co myślałam; bo przestałam się czuć pewnie ze swoimi osądami w świecie.

Jest to bardzo niewyraźna konkluzja, ta, którą próbuję teraz ująć w słowa. Czuję się trochę winna, że milczałam, bo wiąże się to trochę z brakiem zaufania. Nie wiem i w sumie nie sądzę, że ktokolwiek zwrócił na to uwagę, że więcej milczę, bo milczenie moje nie było bardzo widoczne, jako że mówiłam dużo, tylko nie o bardzo osobistych rzeczach. Ale gdyby ktoś zwrócił uwagę, to chciałabym, by wiedział, że rozumiem, że tak nie powinno być, i że czuję się trochę winna.

Choć to jednak wciąż część sprawy i jeden z powodów, dla których przestałam pisać. Ale powód istotny.

A jeśli miałabym teraz pisać znów, to tylko inaczej. To musi być szczere i to musi mieć wówczas określoną wagę. Nie wiem, pomimo wszystkich tych rzeczy powyżej, czy potrafię i czy chcę się tak uzewnętrznić.
Nie wiem więc, czy wracam do pisania w ten sposób, publicznie. Może nie.

Chciałabym więc, A, mówić do Ciebie, a nie tylko biernie czytać, bo to jest jak branie bez dawania. Ale nie wiem, czy potrafię ani czy to jest właściwy sposób.