sobota, 8 kwietnia 2017

96. At last, it's spring

Wielkimi krokami i zupełnie niespodziewanie przyszła Wiosna. No naprawdę, dopiero co było buro i ponuro, te tulipany, które się wychylają z ziemi przed domem i mają już spore pąki, to chyba w dwie noce wyrosły. Słyszę od wykładowcy na uczelni: „nie macie państwo wrażenia, że bardzo szybko ten czas teraz leci?”. Oczywiście, mam, nawet więcej: wierzę głęboko, pewnie i stanowczo, że naprawdę czas leci szybciej niż dawniej. Uśmiecham się tylko pod nosem, bo to jednak dziwny pogląd, żeby mówić o nim ludziom na poważnie.

Emocje w domu budzą dwa nowo wyrosłe miniaturowe pędy drzewek, których jeszcze nie potrafimy rozpoznać. Wydaje się, że nie są to potomkowie żadnego z tych drzew, które już u nas żyją. Na obu pędach są maleńkie listeczki i przyglądamy im się wszyscy z uwagą. Każdy ma swoje zdanie, ale ja obstaję przy sumakach odurzających. Już samo imię tych drzew wydaje mi się fantastyczne, a z aparycji podobały mi się jeszcze w dzieciństwie.

Kiełkują także uczucia we mnie, różne i niezrozumiałe. Nie mam do siebie zaufania, bo spojrzałam nie tak dawno na swoje przeszłe życie świeżym okiem i zauważyłam pewien schemat: mistrzowsko wręcz przez lata udawało mi się kierować swe sympatie ku nieodpowiednim osobom, a przeoczać ludzi wartościowych. Smutny to wniosek, który paraliżuje moje działania. Mimo to jest we mnie radość. Wiosna tak się łączy z uczuciami, wszystko więc chyba jednak do siebie pasuje. No i jest Ktoś, kto nade mną czuwa, na pewno.

Wiosna, ach, to ty!