Jestem na końcówce kolejnej korekty. Idzie mi tym razem średnio, ciężko powiedzieć czemu. Różne kwestie wydają mi się nieoczywiste, czytam w słownikach i nie dowierzam, głowię się i upewniam, wszystko trwa długo, a tekst jest niezgrabny. Znów wylądowałam na dole sinusoidy: zdaje mi się, że nie jestem dobrym korektorem, redaktorem tym bardziej. Złości mnie to, bo chcę być dobra w tym, co robię; jeśli nie mogę być dobra, to nie chcę tego robić. Ale czy lubię robić coś innego, z czego bym się mogła utrzymać? Nie.
Sporo rzeczy przestało mnie obchodzić spośród tych, którymi przejmowałam się kiedyś. Wiele nie ma już dla mnie znaczenia, nie zwracam na nie uwagi. Znacznie rzadziej bujam w obłokach, częściej myślę o prozaicznych sprawach (typu pieniądze i skąd je wziąć (: ). Właściwie nie ma to znaczenia, że się zmieniłam, dla mnie wewnątrz. To trochę dziwne: nie utożsamiam się z dawną mną. Nie lubię wracać do przeszłości, a przecież tak zapamiętale i przez tyle lat pisałam pamiętniki. Właśnie. Kiedy o tym myślę, wydaje mi się, że zawsze taka byłam, że nie lubiłam wchodzić w stare koleiny. Ale skoro pisałam pamiętniki, to nie może być prawdą. Najwyżej połowiczną.
Jakie to płynne: kim jestem? kim byłam?
Wewnętrznie nie ma to dla mnie znaczenia, ale ma znaczenie i wagę w kontaktach ze światem. Od tak wielu rzeczy odeszłam, że i ludzie dawni wydają mi się obcy. A ja sama czasem jestem jakby zbyt lekka światem, by się z innymi porozumieć. Odchodzę od spraw, poglądów i zainteresowań.
Nie wiem, po co piszę. Wychodzi mi bełkot o sobie, dla siebie, bez sensu. O czym pisać, jeśli nie chcę mówić o bliskich publicznie? Jeśli nie o innych, pozostaje obiektywnie o ogólnych rzeczach - nigdy nie byłam w tym dobra, bo nie zwracam uwagi na otoczenie - albo o sobie. Ale o sobie - to jak egotyzm.