Chodzi o to, że choć studiujemy na tej samej uczelni, to zajęcia mamy - i zawsze miałyśmy - raczej w innych budynkach. I nie widywałam U. Nie rozmawiałyśmy od zeszłego Bożego Narodzenia. A nie widziałyśmy się od jeszcze dłuższego czasu. Kiedy ostatnio? Może na tamtym spotkaniu, na którym nie padły żadne słowa, choć miały i byłam na to tak przygotowana, jak tylko mogłam (czyli pewnie nie bardzo), a nie padły, bo, jak się później z listu dowiedziałam, moje oczy były wówczas martwymi oczami golema bez uczuć.
Nie od razu poznałam, że to U, ale od razu zwróciłam na nią uwagę, bo wiedziałam, że to ktoś ważny dla mnie. Po chwili dotarło. Zmienił się trochę jej chód, zdaje mi się. Trochę inaczej wyglądała, niż zapamiętałam. Ale to była ona (choć teraz, nocą, po cichu myślę: może to nie była ona, skoro się zawahałam?).
To zabolało. Wróciła do mnie tamta przeszłość i przeszłość też nowsza. Oraz jeszcze jedna sprawa: że jakiś czas temu, zaledwie miesiąc, może z hakiem, wędrowałam nocą nad zalewem. Szłam tym chodnikiem tuż za tamą, od strony Mariny, wzdłuż szeregu zacumowanych łodzi. I myślałam: że rzadko tym chodnikiem chodzę, i kto wie, czy ostatnim razem to nie było właśnie z U. Pamiętam wyraźnie jeden nasz spacer tamtędy, już w schyłku naszej przyjaźni, o czym obie wiedziałyśmy. Rozmowa bowiem była o naszej relacji, o jej złej kondycji. Rozmowa, jak widać, nic nam nie dała i później rozstałyśmy się tak: brzydko, paskudnie, rany się jątrzyły miesiącami. I właśnie w zeszłe Boże Narodzenie pisałyśmy ze sobą po raz ostatni: pisałyśmy, by te rany oczyścić. Przeprosić i przebaczyć, i podsumować: nie da rady tego załatać. Choć byłyśmy tak bliskie sobie, byłyśmy tylko we dwie i nam to wystarczyło, byłyśmy ze sobą stale i we wszystkim, szczere do bólu, do kości - teraz wyrosło między nami zbyt wiele różnic, których nie potrafimy już ominąć. Zbyt blisko byłyśmy ze sobą, by móc pogodzić się z omijaniem spornych tematów. Zbyt dobrze siebie znałyśmy, by nie czytać sobie wzajem w oczach przemilczeń, ocen, dezaprobaty, niezgody. Nie da się zasypać tej rozpadliny, co nas rozdzieliła. Nie da się, przynajmniej teraz. Może kiedyś. Może się kiedyś jeszcze odmienimy, może się świat dla nas odmieni. Żegnaj. Żegnaj.
Bolała ta rozmowa i jednocześnie przyniosła ulgę - bo nie było w niej już jątrzącej, zapiekłej złości. A później życie stopniowo potoczyło się dalej: ludzie, sytuacje, wyzwania, zmiany. Przyznaję: bywały takie okresy, że wcale nie myślałam o U. Tak było nawet ostatnio. A później spacerowałam nocą nad zalewem i wróciła do mnie tamta rozmowa. I razem z nią wrócił smutek. I zatęskniłam.
Ale nie odważyłam się odezwać (było w tym trochę dramatyzmu mojego, bo szkoda psuć takie pożegnanie; więcej było w tym strachu, bo czy coś się między nami zmieniło? nie; nie chcę znowu tego rozkopywać). Zamiast tego poszłam w miejsce w Internecie, które kiedyś było nasze wspólne i które ja opuściłam mniej więcej wtedy, kiedy z U. się w bólu i złości rozstawałyśmy. U też je później opuściła, ale nie wiem kiedy: wiem, że zagląda tam czasem, choć teraz już rzadko. Tam więc wróciłam. I napisałam do niej krótki wpis, jak z pamiętnika, jak dawniej; ale ukryłam go u siebie i zasypałam grafikami. Tchórzostwo, które przyniosło mi ulgę.
I dzisiaj zobaczyłam nagle U pod uczelnią. Nie widujemy się nigdy, choć studiujemy w tym samym miejscu - ale dziś ją zobaczyłam. Wróciło do mnie to wszystko. Przebaczyłam? Myślę, że tak; na pewno chciałam przebaczyć i chcę nadal. Ale trochę jeszcze tkwi we mnie żal, tamten list, który otrzymałam, pełen był okrutnych słów. Wciąż czuję się też winna, teraz może inaczej nieco, bo czuję się winna, że znalazłam nowych ludzi i nie czuję się samotna tak naprawdę, nie ma wyrwy w moim życiu, a przecież powinna być, tak dawniej myślałam, że będzie.
Czasem też nachodzi mnie takie pragnienie, żeby wiedzieć, co u niej się dzieje. Bo nie wiem nic, a dawniej wiedziałam wszystko. Gdzie teraz jest? Co robi? Jakie ma plany? Kiedyś byłam zaproszona do jej życia i czułam się w nim swobodnie. Teraz jestem obca. Zrozumiałe, i ona tak samo jest teraz obca u mnie, a dawniej była swoja. Ale brakuje mi tego nieraz i zazdroszczę innym jej znajomym, że oni wiedzą, a ja nie.
Czasem tęsknię.
I dziś zobaczyłam U. To była chwila: szła szybko chodnikiem i zaraz zniknęła między ludźmi, a do mnie dołączyła przyjaciółka (to jedna z tych, którzy przyszli po U) i poszłyśmy razem, spóźnione, na zajęcia. Potem przyjechał do mnie T, wieczorem w nowym mieszkaniu odwiedziłam E. Ludzie, rozmowy, uczucia. Szczere. Rozmawiałam z nimi i byłam z nimi całą sobą obecna. Cieszyłam się z tego, że są ze mną. Ale kiedy teraz zostałam nocą sama, wracam myślą do tego ranka. Poraziło mnie to.
U, co teraz robisz? Gdzie się śpieszyłaś, skąd? Co dziś jadłaś?
U, pamiętasz mnie?
Nie odpowiadaj; nie chcę wiedzieć; boję się wiedzieć. Jest dobrze, jak jest, nie chcę znów tego, czym nasza przyjaźń stała się na końcu: karykaturą samej siebie. Nie chcę widzieć tego w twoich oczach, nie chcę sama uciekać przed tobą spojrzeniem ze świadomością, że to nic nie da, bo wszystko wyczytasz w byle drgnieniu mojej twarzy. Nie rozumiałyśmy się już pod koniec. Nie byłyśmy sobie tak potrzebne. Blokowałyśmy siebie nawzajem, nie pozwalałyśmy jedna drugiej na rozwój. Ciążyło nam milczenie. Nie chcę tego.
Ale pamiętasz te huśtawki? Farbowanie włosów na fioletowo na twoim balkonie? Poważne odkrycia tożsamościowe w tym drugim pokoju? Pamiętasz? Pamiętaj, proszę cię. Nie pamiętaj tego, co było potem - ale nie zapomnij tego, co było wcześniej. Proszę. Ja nie zapomnę.