Gdyby ktoś mnie zapytał, czy chciałabym wrócić do
dzieciństwa, byłoby to dla mnie trudne pytanie. Z jednej strony myśl o
dzieciństwie przywołuje wspomnienia lata i wakacji: granatowego nieba z
nadchodzącym czołem burzy, oglądanego przed domem, jeszcze w słońcu;
odurzającego zapachu łąk, dusznego i obezwładniającego, który jest dla mnie
wciąż niepokojący i pociągający zarazem, jak jakaś obca, ale potężna siła;
dotyku traw przesuwających się pod palcami; mocnego wiatru siekącego rozgrzaną
skórę; widzianych z okna na dole bloków z osiedla naprzeciwko, w jasnym słońcu
porannym jarzących się blaskiem.
Część zabaw z dzieciństwa wywołuje we mnie nostalgię, część
politowanie. Nie ma we mnie wiele sympatii dla młodszej siebie. Jeszcze są te
rzeczy, które były dla mnie bardzo trudne w tamtym czasie i które byłyby dla
mnie trudne także teraz; dojrzewanie dało mi tyle, że rozumiem już, że nie
muszę być skazana na jedno tylko środowisko i czasem lepiej ustąpić,
zrezygnować albo obrać nieco inną drogę, niż się męczyć z ludźmi.
Późniejszy wiek nastoletni wspominam jeszcze mniej
przyjemnie. Nie z uwagi na jakieś problemy, ale z uwagi na siebie samą. Lektura
dawnych pamiętników uprzytamnia mi własną egzaltację, kompleksy i w jakiś sposób
współistniejące z nimi zbyt wysokie mniemanie o sobie. Siebie jako nastolatki
chyba po prostu nie lubię. Nie chciałabym przechodzić przez to jeszcze raz.
Jestem melancholijna i nie należę do ludzi patrzących w
przyszłość, ale tak naprawdę, naprawdę wiem też, że nie jestem nostalgiczna i
nie lubię patrzeć wstecz. Nie lubię wracać, przeżywać tego samego. Ja chyba po
prostu lubię trwać, chcę trwać w teraźniejszej chwili. Rzucić to zaklęcie na
siebie, na najbliższych. To powraca do mnie co jakiś czas. Trwać.