czwartek, 22 sierpnia 2019

106. Żona Lota

Łapie mnie nieraz kurczowo strach, że odkąd poszło się do tej pracy, wkroczyło w dorosłe życie - to będzie już jak na karuzeli albo innej jakiejś kolejce, w pociągu ekspresowym. Wszystko tak nabiera tempa, dni składają się tylko z wieczorów, tygodnie umykają jeden za drugim, tak że czas zlewa mi się w jedno i nie potrafię cofnąć się myślami wstecz. Wszystko wydaje się tak samo odległe za moimi plecami.

A lato przeminęło tak szybko. Przeminęło, mimo że jeszcze sierpień, ale oto wczoraj zobaczyłam pierwszy raz w tym roku łupiny po kasztanach na chodniku. A kasztany - to już jest jesień.
Przeminęło - i jakby go nie było. Składało się z dwóch czy trzech spacerów, dwóch przejażdżek na rowerze, dwóch popołudni nad jeziorem. Resztę czasu wypełniła betonowa pustka, czas bez lata, lato bez zapachów, bez wiatru, bez nieba nad głową.

To muzyka tak nastraja nostalgicznie. Czasem inne bodźce, ale tym razem to była muzyka.
Ale w wolnych chwilach uderza mnie ta rzeczywistość, w której funkcjonuję. Chwyta za gardło.

Te huśtawki latem z U., bujanie się wysoko na placu zabaw i patrzenie w niebo, w niebo, w niebo...
Widok mnóstwa zielonych drzew tuż po otworzeniu drzwi Domu Pod Dębem.
Zapach polnych kwiatów i traw w drodze do sklepu, powietrze falujące upałem, zapach obezwładniający, duszący.
Jazda na rowerze ranem, przed południem, gdy nie jeździł nikt inny (bo inni chodzili do pracy, tak jak teraz ja). Mijane domy, sumaki, kwiaty, ptaki w locie nade mną.
Długie wieczory z T. nad zalewem, wpatrywanie się w wodę.
Tamten wieczór i tamta noc, gdy przegapiliśmy zamknięcie bramy wjazdowej i musieliśmy zostać nad jeziorem na noc. Spaliśmy wtedy na ziemi, obok naszego samochodu :)
Wyprawy późnym wieczorem do U. na noc. Powroty rano.
Ten czas, morze czasu, nieograniczony ocean czasu wolnego...
Wolność!

Nie wiem, czy ja potrafię być dorosła?...