Jest wieczór, na zewnątrz wieje silny wiatr; jesień. Liście zerwały się z drzew dzisiaj niemal wszystkie i gałęzie uniosły się nieco z żałobną ulgą - jak zauważył wcześniej T. Ułożyłam synka do snu i zeszłam na dół do salonu. W telefonie czekał na mnie sms od A. Rzadko teraz dostaję wiadomości. Ucieszyłam się.
O, i coś we mnie drgnęło nagle.
Jestem żoną i matką. Tą drugą od ponad dziesięciu miesięcy. Jestem w sumie zadowolona. Czasem szczęśliwa, czasem spokojna, a czasem, na szczęście rzadko, zdarza mi się płakać z bólu i bezsilności, a synek patrzy na mnie wtedy zdziwionym wzrokiem. Myślę, że dopiero odkrywa, że my, wszyscy inni w jego życiu, też możemy mieć różne emocje, i nie wie, co o tym myśleć.
Żeby skutecznie pchać ten wózek codzienności naprzód, trochę musiałam zakopać siebie. Żeby poświęcić czas dziecku, drugiemu człowiekowi, który się nagle pojawił w moim życiu i totalnie, całkowicie na mnie polega i mnie potrzebuje, trzeba było to moje życie mocno zmienić i z wielu rzeczy zrezygnować. Właściwie niemal ze wszystkiego. Zostały mi cisza, przyroda, zachwyt nad niebem, radość z wiatru. Zmieniła się nawet ta samotność, która jest mi chyba pisana, bo towarzyszy jej gaworzenie dziecka.
Pamiętam, że jako nastolatka nie mogłam zrozumieć, dlaczego moja mama nie czyta książek. Mówiła, że kiedy była młodsza, bardzo lubiła czytać. Dlaczego więc już tego nie robi? - myślałam. Kłamie, że lubiła czytać? Wróciło do mnie niedawno to wspomnienie, kiedy sama usiłowałam w ciągu dnia desperacko znaleźć dla siebie tę parę chwil, by przesunąć lekturę choć o kilka stron do przodu. Oświeciło mnie: mama przestała czytać, kiedy urodziła moją starszą siostrę. Pewnie się odzwyczaiła po prostu. I przeraziłam się, że i mnie macierzyństwo zmieni nieodwracalnie, obudzę się za dwadzieścia lat, kiedy moje dzieci będą już dorosłe, i odkryję, że moje dawne pasje stały się dla mnie całkiem obce.
Tymczasem dzisiaj uśpiłam małego (zdążył już raz zapłakać, kiedy to piszę, ale tym razem jeszcze to było przez sen), zeszłam na dół i odkryłam sms-a od A. Włączyłam walc z "Ruchomego zamku Hauru". I drgnęła we mnie moja zakopana młodsza dusza. Dlaczego to tak jest, że w codzienności gubię tę iskrę? Nie potrafię tkwić zanurzona w tych swoich ukochanych historiach, ulatują ze mnie. Dawniej często do nich wracałam, śniłam na jawie, wędrowałam, chłonęłam i tym sposobem utrzymywałam łączność ze swoim ukochanym światem duchów i marzeń, z tym, co mnie napędzało. Teraz to wszystko we mnie śpi. Chciałabym, żeby było żywe we mnie. Ale może tak się nie da?
Odkryłam, że czas macierzyństwa jest trochę czasem żałoby. Z tak wielu rzeczy trzeba było zrezygnować. Przede wszystkim z niemal wszystkich nawyków i przyzwyczajeń. Musiałam się nauczyć odkładania na później, zmiany planów, elastyczności, rezygnowania. Rezygnowania z siebie - dla drugiego człowieka. To piękne. Ale czasem bardzo trudne.