środa, 24 kwietnia 2019

105. Cały czas świata


Gdyby ktoś mnie zapytał, czy chciałabym wrócić do dzieciństwa, byłoby to dla mnie trudne pytanie. Z jednej strony myśl o dzieciństwie przywołuje wspomnienia lata i wakacji: granatowego nieba z nadchodzącym czołem burzy, oglądanego przed domem, jeszcze w słońcu; odurzającego zapachu łąk, dusznego i obezwładniającego, który jest dla mnie wciąż niepokojący i pociągający zarazem, jak jakaś obca, ale potężna siła; dotyku traw przesuwających się pod palcami; mocnego wiatru siekącego rozgrzaną skórę; widzianych z okna na dole bloków z osiedla naprzeciwko, w jasnym słońcu porannym jarzących się blaskiem.

Część zabaw z dzieciństwa wywołuje we mnie nostalgię, część politowanie. Nie ma we mnie wiele sympatii dla młodszej siebie. Jeszcze są te rzeczy, które były dla mnie bardzo trudne w tamtym czasie i które byłyby dla mnie trudne także teraz; dojrzewanie dało mi tyle, że rozumiem już, że nie muszę być skazana na jedno tylko środowisko i czasem lepiej ustąpić, zrezygnować albo obrać nieco inną drogę, niż się męczyć z ludźmi.

Późniejszy wiek nastoletni wspominam jeszcze mniej przyjemnie. Nie z uwagi na jakieś problemy, ale z uwagi na siebie samą. Lektura dawnych pamiętników uprzytamnia mi własną egzaltację, kompleksy i w jakiś sposób współistniejące z nimi zbyt wysokie mniemanie o sobie. Siebie jako nastolatki chyba po prostu nie lubię. Nie chciałabym przechodzić przez to jeszcze raz.

Jestem melancholijna i nie należę do ludzi patrzących w przyszłość, ale tak naprawdę, naprawdę wiem też, że nie jestem nostalgiczna i nie lubię patrzeć wstecz. Nie lubię wracać, przeżywać tego samego. Ja chyba po prostu lubię trwać, chcę trwać w teraźniejszej chwili. Rzucić to zaklęcie na siebie, na najbliższych. To powraca do mnie co jakiś czas. Trwać.