Siedziałem na ziemi. Dookoła mnie leżały na podłodze kredki i guziczki farb, boże kolory, lazury dyszące świeżością, zielenie zbłąkane aż na kraniec zdziwienia. I gdy brałem do ręki czerwoną kredkę - w jasny świat szły fanfary szczęśliwej czerwieni i wszystkie balkony płynęły falami czerwonych chorągwi, i domy ustawiały się wzdłuż ulicy w tryumfalny szpaler. Defilady strażaków miejskich w malinowych uniformach paradowały na jasnych, szczęśliwych drogach i panowie kłaniali się melonikami koloru czereśni. Czereśniowa słodycz, czereśniowy świegot szczygłów napełniał powietrze pełne lawendy i łagodnych blasków.
A gdy sięgałem po błękitną barwę - szedł ulicami przez wszystkie okna odblask kobaltowej wiosny, otwierały się, dźwięcząc, szyby, jedna za drugą, pełne błękitu i ognia niebieskiego, firanki wstawały jak na alarm i przeciąg radosny i lekki szedł tym szpalerem wśród falujących muślinów i oleandrów na pustych balkonach, jak gdyby na drugim końcu tej długiej i jasnej alei ktoś zjawił się bardzo daleki i zbliżał się - promienny, poprzedzany przez wieść, przez przeczucie, zwiastowany przez loty jaskółek, przez wici świetliste, rozrzucane od mili do mili.
***
Czy porównam ją [noc lipcową] do czarnego firmamentu naszych przymkniętych powiek, pełnego wędrujących pyłów, białego maku gwiazd, rakiet i meteorów?
***
Jesień, jesień, aleksandryjska epoka roku, gromadząca w swych ogromnych bibliotekach jałową mądrość 365 dni obiegu słonecznego. O, te poranki starcze, żółte jak pergamin, słodkie od mądrości jak późne wieczory! Te przedpołudnia uśmiechnięte chytrze jak mądre palimpsesty, wielowarstwowe jak stare pożółkłe księgi! Ach, dzień jesienny, ten stary filut-bibliotekarz, łażący w spełzłym szlafroku po drabinach i kosztujący z konfitur wszystkich wieków i kultur! Każdy krajobraz jest mu jak wstęp do starego romansu. Jakże się świetnie bawi wypuszczając bohaterów dawnych powieści na spacer pod to zadymione i miodne niebo, w tę mętną i smutną, późną słodycz światła! Jakich nowych przygód dozna Don Kichot w Soplicowie? Jak ułoży się życie Robinsonowi po powrocie do rodzinnego Bolechowa?
***
W lipcu ojciec mój wyjeżdżał do wód i zostawiał mnie z matką i starszym bratem na pastwę białych od żaru i oszałamiających dni letnich. Wertowaliśmy, odurzeni światłem, w tej wielkiej księdze wakacji, której wszystkie karty pałały od blasku i miały na dnie słodki do omdlenia miąższ złotych gruszek.
Adela wracała w świetliste poranki, jak Pomona z ognia dnia rozżagwionego, wysypując z koszyka barwną urodę słońca - lśniące, pełne wody pod przejrzystą skórką czereśnie, tajemnicze, czarne wiśnie, których woń przekraczała to, co ziszczało się w smaku; morele, w których miąższu złotym był rdzeń długich popołudni; a obok tej czystej poezji owoców wyładowywała nabrzmiałe siłą i pożywnością płaty mięsa z klawiaturą żeber cielęcych, wodorosty jarzyn, niby zabite głowonogi i meduzy - surowy materiał obiadu o smaku jeszcze nie uformowanym i jałowym, wegetatywne i telluryczne ingrediencje obiadu o zapachu dzikim i polnym.
Zawsze gdy zaczynam czytać coś takiego to przeszywa mnie tak ogromna tęsknota i niespełniona rzeczywistość (która jest realna ale na zupełnie inny sposób) że szybko rezygnuje z czytania, żeby móc normalnie funkcjonować i odnaleźć się w tym świecie.
OdpowiedzUsuńA ja właśnie dlatego czytam. Bo potem wydaje mi się, że skoro jakiś pisarz na podstawie rzeczywistości mógł wysnuć podobne rzeczy, to w tej rzeczywistości musi coś być wystarczająco cudownego, zawierającego w sobie wszystkie te cudowne słowa i obrazy.
OdpowiedzUsuńPoza tym, to jest Schulz. To jest geniusz języka ;) On inaczej widział rzeczywistość ^^
Byłam kiedyś w jakimś domu kultury na przedstawieniu o Sklepach, właściwie dość sensownie prezentującym treść i nastrój książki. Tak jakoś to pamiętam obrazami, światłem i przydymioną, duszną salą, gdzie dźwięk pochłaniały fotele. A potem pamiętam, że był piękny, cudowny wieczór, jasny i czerwcowy.
OdpowiedzUsuńHm. Nie bardzo jestem w stanie określić, jak to przedstawienie mogło się mieć do książki ;P I wieczór też tylko trochę pasuje, bo Sklepy przecież nie składają się wyłącznie z letnich miesięcy ^^
OdpowiedzUsuńJa też nie bardzo jestem w stanie to określić, możesz mnie nawet zatłuc, ale nie czytałam ^^
OdpowiedzUsuńa co do tej treści to chyba coś pamiętałam ze streszczenia ^^ (czuję cios spadającej ręki...)
OdpowiedzUsuńwidział rzeczywistość albo bujał w obłokach;-)
OdpowiedzUsuńA., jak mogłaś nie czytać? Masz czym prędzej nadrobić! [poprzednio był tu dłuższy komentarz, ale nie mogłam go zamontować :/]
OdpowiedzUsuńE, myślę, że da się widzieć rzeczywistość przez pryzmat obłoków ;)
Ostatnio wypożyczyłam Ficowskiego. Nie da się go czytać bez nieustannych powrotów do opowiadań, więc i do nich często wracam. Lubię Schulza, lubię - ale nie uwielbiam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło,
kasjeusz
O, a ja z Ficowskim nie miałam do czynienia, powiem więcej, ja nawet o nim nie wiedziałam. Strasznie mi głupio, teraz się zastanawiam, czy mam takie braki w wiedzy, czy też tylu jest autorów, że zawsze wyskoczy ktoś, kogo się nie zna.
OdpowiedzUsuńSchulza lubię bardzo, ale przyznaję, że nie czyta się go łatwo i nie jest na każdy wolny wieczór.
Witaj, Kasjeuszu, miło cię widzieć na tym blogu! Pewnie nie będziesz tu chciała zaglądać, więc tak mi przez myśl przeszło, że może by wrócić jeszcze do recenzowania raz na jakiś czas, tak na okazję twojego powrotu ;)
Żadne braki, nie przejmuj się! Ficowski napisał "Okolice sklepów cynamonowych", to takie szkice o Schulzu. Chciałam kiedyś poświęcić mu wpis, ale na chęciach się skończyło (w wersjach roboczych zostało mi jeszcze kilka cytatów opatrzonych skromnym komentarzem). :)
OdpowiedzUsuńA u Schulza brakuje mi chyba fajnych kobiet. Lubię jego opisy miasta czy nocy lipcowych i wzmianki o trzynastym miesiącu, ale nie ma w opowiadaniach tego czegoś, co pozwoliłoby mi nawiązać z nim osobisty, emocjonalny stosunek.
Pewnie nie będę chciała, dobre sobie! Oczywiście, że będę tu wpadać, w tym celu przecież cię odszukałam. Co nie znaczy, że nie poczytałabym twoich recenzji - tę myśl o powrocie zatem ciągnę za uszy, przekuj ją w czyn! ;)
PS Ostatnio czytałam "Według łotra" - znajduje się tam kilka (nieoczywistych i nie wprost podanych) nawiązań do Schulza, przejrzyj w wolnej chwili, może ci się spodoba.
Tym razem to ja przepraszam za gadulstwo. ;)
Może jednak kiedyś poświęcisz, bo to by była nietypowa recenzja - książki trochę trudniejszej od zwykłej beletrystyki.
OdpowiedzUsuńMi brak kobiet nie przeszkadza, ale ja Schulza czytam pomału. W ogóle powinnam wreszcie kupić sobie "Sklepy" i czasami zaglądać na chwilę, tak by było chyba najlepiej.
Schulz ma u mnie trochę inną półkę, czytam go właściwie wyłącznie dla języka, stąd też nie potrzebuję bohaterów do utożsamienia.
To może się z czasem zbiorę, ale pewnie dopiero w wakacje, nawet nic nie czytam teraz takiego na recenzowanie. W ogóle tak nad tym ostatnio myślałam i wymyśliłam, że na sensownego bloga z recenzjami czytam za dużo staroci i przypadkowych książek, zamiast rzeczy nowych i popularnych. A że właściwie nie chcę tego zmieniać, to zostaną mi okazjonalne recenzje czysto amatorskie ;)
Przeczytałam wszystkie twoje recenzje, od kiedy wróciłaś ;) Na razie mogę powiedzieć, że o Beksińskim słyszałam, jego obrazy mnie przerażają.
I znowu dostałam słowotoku ;)