wtorek, 10 lutego 2015

81. Reklama Muzeum na Zamku Lubelskim, za którą jednak nikt mi nie zapłacił

Mam za sobą interesujący dzień.
Ciężko mnie nazwać lokalną patriotką - nie interesuję się szczególnie historią Lublina i na ogół nie chce mi się brać udziału w większych imprezach kulturalnych. Nie zaglądam regularnie do lubelskich muzeów, a do galerii właściwie już wcale. Dzisiaj jednak wybrałam się do Zamku Lubelskiego...

... (który zawsze prezentuje światu oblicze kojarzące się z "Krzykiem" Muncha)...
... w poszukiwaniu pocztówek na postcrossingowe cele - obiło mi się o oczy, że można tam znaleźć coś nieco innego, jakieś kilka reprodukcji tego, co w zbiorach tam mają. Na miejscu zupełnym przypadkiem odkryłam, że akurat trafiłam na dzień darmowy (za wyjątkiem dostępu do baszty) - niewybaczalne byłoby nieskorzystanie z okazji, udałam się więc na zwiedzanie. I zajęło mi to niemal trzy godziny. A nasze muzeum do ogromnych nie należy.
W Kaplicy Trójcy Świętej już byłam, więc tu żadnych nowych wrażeń. Z rozpiską w ręku próbowałam lokalizować poszczególne freski. Nie udało mi się znaleźć tego, na którym Jagiełło klęczy przed Jezusem (później odkryłam, że trzeba było go szukać na schodach prowadzących na balkon), nie przyjrzałam się też dokładniej Cherubinom, Serafinom i Tronom nad prezbiterium - niemal wszyscy już wyszli i przestraszyłam się, że jeśli zostanę dłużej, to mnie tam niechcący zamkną :)
Odkryłam wystawę, której wcześniej nie widziałam - "Śladami przeszłości. Najdawniejsze dzieje Ziemi Lubelskiej" - tutaj przestraszyłam się figury kobiety i pooglądałam makiety chałup i cmentarza. Trafiłam też na wystawę czasową: "Świąteczni goście", która jest świetna po prostu, no bo:


A potem jeszcze spotkałam Bardzo Sympatycznego Pracownika Muzeum (muzealnika?), który objaśniał mi szczegółowo zawartość sali ze sztuką ludową lubelszczyzny. I na koniec pobieżnie pooglądałam broń i udałam się do wspaniałej sali ze zdobnictwem - czyli z porcelaną i meblami. W sumie to jest mi tam zawsze smutno, bo teraz nikt już nie dba tak o piękno otaczających nas przedmiotów. A ja bym tak chciała mieć malowaną bambusową parasolkę, naczynia w kształcie muszelek. I malowany wachlarz. A te szafy, takie wielkie, jak z bajki o pastereczce i kominiarczyku, w której na takiej właśnie wielkiej i obficie rzeźbionej szafie mieszkał koźlonogi-nad-i-pod-głównodowodzący-generał-sierżant...
I jeszcze zaszłam obejrzeć "Nasturcje" Wyspiańskiego i, oczywiście, "Unię lubelską" Matejki. A potem to już tylko kupiłam pocztówek za 20 złotych. I to jeszcze nie wszystkie, jakie były. Jak się okazało, całkiem spory wybór w tym Muzeum.

2 komentarze:

  1. Pamiętam moją prawie-wizytę na zamku: była tragiczna pogoda, lało i nie dało się właściwie wynieść żadnej przyjemności ze zwiedzania, zwłaszcza, że [do licha!] muzeum było zamknięte. Ależ tęsknię do takiej pogody jak na zdjęciu..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, to niezbyt przyjemne, trafić przypadkiem na zamknięte muzeum.
      Co do pogody - ja w sumie bardzo lubię ulewne deszcze :D

      Usuń