To chyba pierwsza tutaj naprawdę niedokończona opowieść. Ciężko coś o niej powiedzieć. Przyszło mi właśnie do głowy, że przypomina pierwowzór, z którego wzięłam tytuł dla tego bloga - tak wiele ma perspektyw, z tak wielu stron można na nią spojrzeć.
To jest taka piękna historia o pogoni za miłością.
To jest piękna historia o pogoni za marzeniem, snem, wspomnieniem, wreszcie - młodością i pierwszą miłością.
To jest taki piękny film biograficzny.
To jest taka piękna wędrówka przez szereg filmów pewnej zapomnianej japońskiej aktorki.
To jest taki piękny obraz tego, jak fikcja i marzenia i sny łączą się z życiem.
To jest też poruszająca panorama życia w innej kulturze. Taka myśl mi przeszła przez głowę, taka myśl na poziomie religijnym, ale nie chcę jej dokładniej tu rozwijać.
To jest wreszcie całkowite zaskoczenie dla mnie, film, jakiego nie spodziewałam się mieć. To jest teraz moja perła, do której może jeszcze powrócę.
To jest film tak ładnie mówiący o tym, że nasza ludzka miłość jest drogą, jest ciągłym dążeniem, i nie w celu się spełnia, ale w tej drodze właśnie. Podoba mi się też zakończenie, bo tak wykracza poza ramy tej promowanej dzisiaj niewiary... Jak miło jest ujrzeć coś, co też zdaje się sięgać poza zwykłe nasze możliwości, jak gdyby w nadziei, że możemy oczekiwać na więcej.
Nie da się Millennium actress ująć w jakieś konkretne słowa. Wymyka się, jak na niedokończoną opowieść przystało.
nie słyszałam o tym filmie... aż taki dobry?
OdpowiedzUsuńNie słyszałaś bo to animacja japońska :) do tego troszkę niszowa.
OdpowiedzUsuńCo do tego, czy jest taki dobry, to: tak, jest dobry, natomiast ten tekst pisałam na świeżo po seansie, a wiadomo jak takie teksty wychodzą... Teraz mi się nie wydaje, żeby miał nieść ze sobą AŻ tak niesamowite przesłanie. Ale wciąż jest to rzecz naprawdę dobra, piękna i niebanalna ;)