poniedziałek, 13 marca 2017

94. Raczej nieciekawie o pracy korektora

Skończyłam dzisiaj korektę książki. Rano wprowadziłam ostatnie ujednolicenia i jeszcze raz przejrzałam tekst pod kątem naprzemienności wypowiedzi bohaterów w dialogach, i odesłałam plik.

Dla wydawnictwa, z którym współpracuję, robię dwa czytania w pierwszej korekcie. To oznacza, że zobowiązuję się dwa razy przeczytać całość tekstu. Przy pierwszym podejściu do książki staram się wejść w nią jak najgłębiej. Zaznaczam sobie wszystkie rzeczy budzące wątpliwości, zagadnienia, o które będę może musiała spytać redaktorkę, która wcześniej nad książką pracowała. Skupiam się na fabule - i na samym języku. Próbuję wyczuć melodię tekstu, dostrzec ewentualne błędy, które redaktorka przeoczyła, wyłapać literówki. Gdy tylko skończę, zaczynam od początku. Tym razem znam tekst i kojarzę informacje z różnych miejsc, łączę w głowie podobne sformułowania i dostrzegam zbiegające się wątki. Ujednolicam, wstawiam przecinki, koryguję literówki, czasem także powtórzenia. Wszystkiego, czego nie wiem, co jest nietypowe i wzbudza wątpliwości, szukam w słownikach i na zaufanych stronach.

Tak wygląda korekta książki.

Jeszcze mi się nie zdarzyło być naprawdę zadowoloną z wykonanej pracy. Zawsze myślę, że można było lepiej, staranniej. Czasem przypominają mi się pojedyncze przypadki i jeszcze przez jakiś czas obracam w głowie zdania i wyrażenia. Czy można było ten problem rozwiązać inaczej?

Nieraz myślę, że gdybym miała na pracę więcej czasu... na pewno sprawniej by mi to szło. Ale to tak nie wygląda, prokrastynacja nie pozwala. Z początku zawsze tak samo trzeba się wdrażać do siedzenia nad tekstem.

Zastanawiam się: czy nie ma recepty? Nieraz nadziei upatruję w tym, że im więcej praktyki będę miała, tym więcej będę umiała i tym sprawniej będzie mi praca szła, chociażby już tylko dlatego, że nie trzeba będzie tak często posiłkować się pomocą ze słowników. Ale czy to wystarczy, czy jakakolwiek wiedza teoretyczna wystarczy, by bezpiecznie, sprawnie i szybko przejść przez mielizny praktycznych wyzwań pracy? Czy jestem w stanie osiągnąć ten poziom, kiedy własne umiejętności będą mi gwarantowały taką skuteczność, że po oddaniu materiału poczuję autentyczną dumę z dobrze wykonanego zadania?

To mnie wierci w środku i to mnie zastanawia: czy moja praca kiedykolwiek będzie kompletna? Czy też zawsze będą mnie gnębić jeszcze czas jakiś po jej skończeniu wątpliwości?


2 komentarze:

  1. Droga M, czasem wydaje mi się, że moja żadna praca nie będzie nigdy idealna, dlatego tak bardzo cię podziwiam, że masz cierpliwość tak bardzo się angażować w poprawianie czyjegoś (chyba to co innego z własnym) tekstu. Bardzo lubię ten gif (tego gifa?? chyba ten gif) z "Szeptu serca". Tak bardzo się z nim utożsamiam. Jestem teraz na etapie zmagań z moją pracą mgr, a jedyne do czego to mogę porównać to do orania zamarzniętego pola... Ale wierzę, że jakoś sobie poradzę... Dobrego poniedziałku! (nie, to nie oksymoron)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pracować nad czyimś tekstem jest o tyle łatwiej, że lepiej widać zawsze cudze błędy niż własne :)
    Jakkolwiek ciężka ta orka przed tobą, wierzę, że dasz radę, jesteś na szczęście sumienna i obowiązkowa. Trzymam kciuki, żeby ci się jak najlepiej i jak najszybciej udało! :)

    OdpowiedzUsuń