Potem schodziłam po schodach i mówiłam o tych myślach T, bo już zadzwonił, dzisiaj wcześniej niż zazwyczaj. I przypomniało mi się to lato nasze, nasze pierwsze wspólne lato (ale o tym napiszę, jeśli już, to nie teraz). I pomyślałam o tym, jak to cudownie jest w czerwcu widzieć, jak dzień się rozwija, chodzić prawie pustymi ulicami, jeździć na rowerze! po okolicznych wsiach, kiedy dzień jest młody i świeży, a ludzi nie ma. To mnie trochę zasmuciło: teraz jeśli ja będę wolna, to i inni ludzie, wszędzie więc będzie tłok. I tyle poranków i przedpołudni prześlizgnie mi się między palcami. To przykre trochę, niezależnie od tego, że - przynajmniej jeszcze teraz - praca moja wydaje mi się przyjemna.
Wieczorem obejrzałam znów "Szept serca". Myślę sobie, że Hayao Miyazaki tak jak i ja lubił lato, drzewa i przedpołudnia ciche i spokojne. Myślę, że w pewien sposób byśmy się rozumieli. Ciekawe, czy często miał okazję takich przedpołudni doświadczać, czy też praca go pochłaniała. Pewnie to drugie. Ale w jego filmach tak dobrze uchwycone są te momenty i ten nastrój.
"Szept serca" to w pewien sposób jeden z moich ulubionych filmów. Dużo jest w nim miejsca na marzenia. I dużo radości. Oraz trochę smutku. Wiele ten film ma pięknych kadrów i wiele dobrych, przyjemnych, wspaniałych momentów, ale od kilku już lat najbardziej porusza mnie ta krótka scena, jakby przemycona z jakiejś innej historii, kiedy to dziadek Seijiego śni, że Louise wchodzi przez drzwi, Louise młoda i piękna, jak on ją pamięta. I wtedy wstaje na jej powitanie z radością, ale jednocześnie usprawiedliwia się, mówiąc: "Wybacz, że się zestarzałem - nie wiedziałem, że powrócisz". To najpiękniejsze zdanie. Tyle w nim tęsknoty, która osiadła gdzieś w duszy od czasów młodości, tyle nieświadomości własnego wieku. To tylko ciało tak się zestarzało - ja wciąż liczyłem, że przyjdziesz do mnie, Louise...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz